Bardzo martwiłam się o mamę. Dopytywałam się o nią, czy może mnie odwiedzić, ale stale mówiono mi, że teraz żniwa, jest zajęta w kołchozie. Tłumaczyłam, że moja mama w kołchozie nie pracuje. Zwodzono mnie cały czas. Miałam nadzieję, że jednak mnie odwiedzi, przywiezie potrzebne rzeczy. Potem dowiedziałam się, że mama także została aresztowana.
To wszystko spowodowało, że zaczęłam robić próby, aby odebrać sobie życie. Było to bardzo trudne, bo przecież wszystkie rzeczy już na początku nam zabrali, w celi też nic nie było. Ręcznik bardzo krótki. Próbowałam na różne sposoby, ale nie udawało mi się. Zaczęłam więc głodówkę. Przez 7 dni nie przyjmowałam jedzenia. Bardzo osłabłam i miałam nadzieję, że nareszcie to będzie mój koniec. Nie żałowałam siebie. Bardzo mi było szkoda mamy. Martwiłam się, że ją będą tak męczyć jak mnie.
Ostatecznie nic mi się nie udało. Nakarmili mnie, a potem sąd. Sądzono mnie w Grodnie w grupie 19 osób. Odczytano zarzuty, że należałam do bandy AK, a następnie wyrok – 25 lat łagru i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. W tamtym czasie już bowiem nie było kary śmierci. 25 lat to był najwyższy, możliwy wyrok.
Dali szansę na powiedzenie ostatniego słowa, ostatniej prośby do sądu. Stwierdziłam, że dla siebie o nic ich prosić nie będę. Chciałabym tylko, aby mamę przysłali do tego samego łagru co mnie. I mamę potem przysłali do Workuty, gdzie przebywałam i ogółem spędziłam tam w łagrach 5 lat. Byłyśmy razem 3 miesiące, do momentu gdy zabrano mnie stamtąd do innego obozu. Pośród różnych przeżyć w W Workucie pragnę wspomnieć jedno. Pewnego dnia pękła mi tam ślepa kiszka. NKWDziści, młode chłopaki prowadzili mnie pod ręce, bo straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, usłyszałam : Chyba już zdechła. Strasznie te słowa bolały. Uratował mnie chirurg, Polak.
Umieszczenia mnie w następnym, karnym łagrze nie mogłam Sowietom wybaczyć i nie mogę do dzisiejszego dnia. Byli tam ludzie psychicznie chorzy z centralnej Polski. Nie zabierano nas do pracy, pomagaliśmy w sprzątaniu i innych pracach.
Pewnego dnia jedna kobieta mówi mi, że za kilka dni będzie wywózka. Stwierdziłam, że jak wywiozą, to może i lepiej. Jednak to nie była wywózka nas, więźniów politycznych. Tego dnia podjechała ciężarówka, do której załadowano trupy więźniów. Na wierzch rzucano jeszcze żywych, konających ludzi. Widać było ich wpatrzone w nas oczy. Wywożono ich wszystkich w step i tam zostawiano. Wilki szargały potem te ciała. Po kilku miesiącach, w czasie krótko trwającej odwilży Sowieci wykopywali w końcu dół i zsuwali do niego resztki ciał. Stale powtarzam, że gdyby nastąpiło z woli bożej zmartwychwstanie, to w tamtym miejscu podniosłaby się cała ziemia. Na północy Syberii, gdzie łagry były jeden obok drugiego. Tyle trupów…
Następnym etapem mej katorżniczej drogi było przewiezienie do Krasnojarskiego Kraju, w tajgę do wycinki lasu. Wyprowadzali nas do pracy przy temperaturze -48 C. Mieszkaliśmy w dużym baraku z metalowym piecykiem pośrodku, którego będąc cały dzień w pracy, nie miał kto napalić. Spaliśmy więc w lodowatym baraku. Po nocy w takich warunkach wstawało się i widziało kilka trupów osób, które w nocy przy nas zmarły. Pozostali więźniowie widząc śmierć np. młodej dziewczyny nie współczuli. Widzieli to inaczej. Mówili, że ona już uwolniła się od mąk. Nikt bowiem na początku naszej łagiernej drogi nie spodziewał się, że taki straszny los nas wszystkich czeka. Razem z rodzicami byłam skazana na 60 lat łagru. Prawie 20 z nich odbyliśmy.
W 1952 r. nagle wracając z pracy, zostałam wezwana przez obozowego NKWDzistę, który stale nas obserwował, jak kto się zachowuje, jak mówi o Stalinie. Zdziwiona przychodzę do niego i pytam, czemu zostałam wezwana, przecież wyrobiłam normę. On na to stwierdza :
– Mogę cię pocieszyć.
Ja pomyślałam, że może mnie zwolnią, bo czymże innym można pocieszyć więźnia.
A on : – Twój brat – bandyta zabity.
Nie pamiętam, jak od niego wyszłam. Całą noc rozmyślałam, jaki sens ma moje życie ? Rodzice w łagrach, ja z wyrokiem 25 lat, brat nie żyje. I spróbowałam jeszcze jeden raz odebrać sobie życie. W tajdze poszłam pod upadające drzewo. Musiałam źle wyliczyć, bo nic mi się nie stało. Strasznie się rozpłakałam, że się nie udało. Po chwili zatrzymałam się jednak i pomodliłam :
– Matko Najświętsza, wybacz mi. Więcej tego robić nie będę.
Dzisiaj jestem bardzo wdzięczna Bogu, że zachował mnie przy życiu, bo jestem potrzebna moim podopiecznym, bo my na Białorusi nie jesteśmy nikomu potrzebni. Zabrano nam wszystko – młode lata, zdrowie.
Po śmierci Stalina więźniowie cieszyli się, bo mówili, że umierają tylko ludzie. W 1953 r. ogłoszono amnestię. Zaczęto zwalniać ludzi, wyjeżdżali niektórzy. Mnie nie zwolniono, tylko odjęto 15 lat. 10 lat kary zostawiono. Innych zwalniano, pisali do Polski i tam wyjeżdżali, a ja nie mogłam. Po jakimś czasie był ponowny sąd w Krasnojarsku. Tam właśnie napisali, że zmniejszono mi wyrok, bo wstąpiłam do bandy AK, będąc niepełnoletnią.
W końcu mnie zwolniono, ale odmówiono wyjazdu do Polski. W swoje strony wracałam sama. Kupili mi bilet, dali parę rubli, a przecież Syberia a Grodno to bardzo daleka droga. Łączności wtedy przecież nie było takiej, jak teraz. Przy zwolnieniu dali mi „sprawkę”, zaświadczenie, że zostałam zwolniona z łagru. Gdy jechałam pociągiem, w okolicach Nowosybirska bandyci chodzący po wagonach zobaczyli mnie. Po wyglądzie można się było domyślić, skąd jadę. Podeszli do mnie, podstawili do gardła nóż i zabrali mi te ostatnie pieniądze. Do Moskwy i z Moskwy do domu jechałam już głodna.
Gdy przyjechałam do domu, rodzice już wrócili z łagru. Dom był zburzony, nic nie przetrwało nawet ubrania. Pomieszkaliśmy trochę u cioci w sąsiedniej wsi. Jedni podzielili się z nami chlebem, inni słoniną, a jeszcze inni ubraniem. W końcu zabrała nas do siebie moja siostra, do Skidla 20 km od Grodna, gdzie dotąd mieszkam. Władze sowieckie bowiem zezwoliły mi powrócić jedynie w miejsce, gdzie zostałam aresztowana i tu się osiedlić.
Nie mogłam odnaleźć znajomych. Do dziś nie wiem, gdzie spoczywa ciało mojego brata zabitego w październiku 1952 r. Ostatni żołnierze i łączniczka z naszej placówki zostali wyśledzeni w 1953 r. i zginęli od granatu wrzuconego do zajmowanego przez nich bunkra.
Żyliśmy w biedzie. Po upadku ZSRR i powstaniu Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK zaczęliśmy przyjeżdżać na zjazdy Łagierników w Polsce, odnajdywać dawnych kolegów. Żyję Polską, patriotyzmem. Pozdrawiam wszystkich. Pamiętajcie, że wolność nie przychodzi na zawsze. Trzeba o nią walczyć co dzień, co chwilę. Szanujcie to, co macie. Wolną Polskę.
My mieszkamy poza Krajem, ale wierzę, że żadna granica, nas Polaków, nie może nas rozdzielić. Jesteśmy bowiem jedną, wielką rodziną. Z jednej matki, z tym samym sercem dla Ojczyzny. Kocham Was, Rodacy i życzę Wam dużo zdrowia.