Wędrując ścieżkami długiego życia, zastanawiam się, jakie daty wyzwalały największe oczekiwania, emocje, tęsknoty i wspomnienia. Bardzo trudno je poszufladkować i rzucić na szalę wagi. Wydaje się, że jedną z najważniejszych, tajemniczych i oczekiwanych to wigilia. Ciśnie się pytanie, dlaczego ten dzień wyzwala takie uczucia. Z jednej strony to uroczystość religijna, rodzinna i na pewno patriotyczna. Nie potrafię powiedzieć, które elementy odgrywają największą rolę. Często bowiem ludzie mało zaangażowani w praktyki religijne, obchodzą wigilie bardzo uroczyście, z zachowaniem obrządku i tradycji. Moje wigilie w dzieciństwie i wczesnej młodości to święto bardzo radosne, pełne uroku i tajemniczości. Następne były smutne, a bywały też tragiczne. Lata wojny, więzienia wymuszały wigilie sytuacyjne. Pewien paradoks: te wigilie smutne i tragiczne wyciskały w pamięci piętno trwające do dziś.
Wigilia wojenna 1943 r. poza domem na jakiejś podkarpackiej wiosce, pełna uroku i nastroju. Stół ubogi, dużo serca. Opłatek i nadzieja, wigilia partyzancka.
Wigilia 1945/46 – jestem za granicą – obfita, smutno do łez, tęsknota za krajem, za bliskimi, Ojczyzna w niewoli.
A teraz nanizane na różańcu wspomnień najsmutniejsze wigilie – wigilie więzienne. Podczas pierwszej więziennej wigilii nawet nie wiedziałem, że to ten szczególny dzień. Siedziałem w izolatce na ul. Koszykowej w Warszawie, cela wielkości 1 m x 1,5 m, ze światłem umieszczonym w tuneliku łączącym pomieszczenie z korytarzem tuż pod sufitem. Siennik, koc i nic więcej. W południe zostałem przewieziony do X. Pawilonu więzienia na Mokotowie i tam dopiero od kolegów dowiedziałem się, że to dzień wigilijny. Mieszkańców nowej celi było dwóch – Rybicki Stefan, tzw. Biały Kapitan i Bronisław Zieliński, pracownik departamentu zagranicznego Polskiego Państwa Podziemnego i Powstania Warszawskiego. Opłatka nie było, obaj koledzy otrzymywali już paczki, więc i mnie przypadła jakaś racja na wigilijną kolację. Leżąc na sienniku już o godz. 18 myślami byłem z bliskimi, symbolicznie łamałem się opłatkiem i zastanawiałem się, czy doczekam następnej wigilii. Doczekałem.
Wigilia 1948 roku. Cela nr 113 więzienia na Mokotowie. W celi dwunastu więźniów. Jestem już skazany na karę śmierci i czekam na decyzję prezydenta, czy zmieni mi wyrok. Wspomnieniom wigilijnym nie ma końca. O zwyczajach opowiadają koledzy z Wilna, Lwowa i innych regionów Polski. Jak wielka jest mozaika tradycji. Opłatka nie ma. Ozdobą wieczoru jest tort zrobiony z resztek porannego chleba przez cukiernika z Wilna, kolegę Bułkowskiego. Kolega Roszkowski opowiada o wigiliach I Kadrowej Legionów, w której służył od 1914 roku. Prawie wszystkie fronty I wojny światowej, przygody partyzanckie w czasie okupacji niemieckiej. O godzinie 18-tej kończą się wszystkie opowiadania, jasno palące się światło nad moim siennikiem (światło w celi skazanego na śmierć) i pozostajemy z własnymi myślami. Czesiu Florczyk zamienił mnie na moim sienniku, a ja stukaniem składałem życzenia naszym sąsiadkom z celi obok, chwilę konferuję alfabetem Morse’a z Wiesią Pajdokówną, córką ministra skazanego w procesie moskiewskim. Leżę na sienniku, a myśl, co będzie dalej, drąży boleśnie. Zbliża się trzy miesiące od wyroku, jaka będzie decyzja ? czy muszę umierać ?Boże, tak chciałbym żyć.
Następna wigilia to już więzienie w Rawiczu. Żyję, mam dożywocie. Pojedynka i rozmowa z samym sobą. Dostałem paczkę: smalec z cebulą, cukier, czosnek i cebula. Ułamaną skibkę chleba traktuję jak opłatek, obłożyłem ją przysłanym przez mamę smalcem. Musi zastąpić tradycyjnych dwanaście potraw podawanych na stół wigilijny.
Następna wigilia to już więzienie Wronki. Siedzimy w siedmiu w celi na oddziale karnym I c. Stabilizacja, minęło już trzy lata. Jak zawsze w grupie – ciche wspomnienia, tęsknota i nadzieja.
Następna wigilia 1952 roku podobna do poprzedniej jak dwie łzy. Ten sam smutek, skład celi inny i głośne opowieści o jakże różnych wigiliach. Stwierdzam, że czas uruchamia mechanizmy samoobrony, wywołuje poczucie rezygnacji i pogodzenia się z losem.
Następne trzy wigilie spędzam już jako pracownik szpitala więziennego. Czuję się potrzebny. Podczas porannej wizyty na salach chorych składam życzenia, pocieszam, uspokajam. Po śmierci Stalina zmieniła się atmosfera w więzieniu, inne trochę traktowanie i straciła ostrze dyscyplina. Nawet lekarze wolnościowi, którzy też byli trochę zastraszeni i sterroryzowani zachowują się nawet wyzywająco, składając życzenia świąteczne. W 1955 roku siedzę sam w gabinecie lekarskim na oddziale gruźlicy i słyszę trzask otwieranych drzwi. Wchodzi doktor Sobacki, ordynator oddziału wewnętrznego. Przyjmuję postawę zasadniczą (taki był zwyczaj). Doktor ma lat sześćdziesiąt kilka. Jak zawsze mile się uśmiecha i siada na kozetce.
– Siadajcie – słychać. Referuję krótko, co dzieje się na oddziale.
– Dziękuję, ja przyszedłem porozmawiać. Dziś wigilia – sięga do torby i wyjmuje pakuneczek opakowany w papier. – Moja żona upiekła makownik. Skosztujcie, ale zjedzcie zaraz, bo sami wiecie.
Pan doktor zawsze był uprzejmy i miły – i dla pacjentów i dla nas, białego personelu szeregowego. Ale to był chyba wyraźny gest sympatii na dzień wigilijny. Wyjąłem duży kawałek pysznego makowca i jedząc, patrzyłem na doktora, a oczyma duszy widziałem dom i krzątającą się matkę. Spałaszowałem świetny kawałek świątecznego ciasta. Doktor siedział i patrzył na mnie.
– Powiedzcie prawdę, czy wy nas, lekarzy traktujecie jak tych, którzy was pilnują ? – Zaskoczył mnie pytaniem, a on kończył swoją myśl. – Powiedzcie, co by było z wami gdybym nie przyszedł tu w 1945 roku do pracy ? – Czy tym pytaniem szukał u mnie rozgrzeszenia za prawie dziesięć lat pracy w szpitalu więziennym ?
– Ja wiem, Panie doktorze, że Pan przychodzi tu po to, żeby nas leczyć i nie ma Pan nic wspólnego z represyjnym systemem.
– Dziękuję wam kolego Jurku. – Podszedł i podał mi rękę.
To była moja ostatnia wigilia więzienna. Tragiczne wigilie w 50-leciu naszej tragedii narodowej były udziałem milionów Polaków i tymi wspomnieniami chciałem przypomnieć młodemu pokoleniu, aby pamiętało o przeżyciach, które już nigdy w przyszłej historii nie powinny mieć miejsca. Przyznać się muszę, że późniejsze wigilie, wigilie w wolnej Ojczyźnie, spędzane w gronie rodziny i bliskich nie pozwoliły mi wymazać z pamięci tamtych, jakżeż innych wspomnień 24 grudnia. Przez chwilę wspominam tych, których już nie ma i łączę się myślami z jeszcze żyjącymi i dziękuję Bogu za łaskę życia.
Wspomnienia pochodzą z nr 4/2015 „Kwartalnika” Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK