WIĘCEJ

    Władysław Swarcewicz – wspomnienia cz. 3

    Warto przeczytać

    Polska360.org
    Polska360.org
    Polska360 jest miejscem, w którym będą wzmacniane pozycje środowisk polskich i polonijnych w kraju ich zamieszkania, poprzez prowadzone webinaria, szkolenia prowadzone przez ekspertów.

    Praca w obozie jest obowiązkowa – władze sowieckie uważają nas za jeńców wojennych i tak samo traktują jak Niemców. Czasem odnoszę wrażenie, że tych ostatnich nawet nieco lepiej. Ludność miejscowa, widząc nas przeważnie w łachach wojskowych, traktuje nas wrogo. Trzeba wielu wyjaśnień i tłumaczeń, że zostaliśmy zabrani z domów, że nie jesteśmy Niemcami, lecz Polakami, ażeby ten wrogi stosunek zmienił się.

    Za wykonane prace, niezależnie od otrzymanego wyżywienia, otrzymujemy dodatkowo 200 gram chleba, z tym że za pracę na dole w kopalni (straszne warunki pracy) – 400 gram chleba, co nie równoważy wysiłku, jaki trzeba włożyć, ażeby wykonać naznaczoną normę. Normalne wyżywienie w obozie wynosi 600 gram chleba, dwa razy dziennie otrzymujemy „czaj” oraz raz dziennie tzw. zupę (woda z kapustą, brukwią lub czasem z mąką czy też resztkami ziemniaków, ości po rybach). Należą nam się jakieś tłuszcze, cukier i inne dodatki, których poza cukrem otrzymywanym od połowy 1945 roku w zasadzie nie widzimy, gdyż przydziały te giną u Sowietów zarządzających obozem. W obozie kwitnie handel. Szczególnie cennym i poszukiwanym artykułem jest tytoń, który można zdobyć tylko za żywność lub też odzież. Stąd wielu nałogowych palaczy głoduje i traci zdrowie, na przykład za szczyptę tytoniu na jednego, bardzo małego papierosa trzeba oddać pajdkę chleba (200 gram).

    Po przybyciu jeszcze w grudniu do obozu nie wydano nam żadnych naczyń do jedzenia posiłków, toteż musieliśmy zorganizować je sobie sami ze starych puszek wyrzuconych na śmietnisko, po różnych konserwach, które otrzymywali żołnierze sowieccy. Taką puszkę, po dorobieniu do niej kabłąka z drutu, każdy z nas nosił stale przy sobie.

    Posiłki w każdym z obozów, w których przebywałem, wydawane były w wiadrach na 10 osób i następnie dzielone w barakach. Często odbywało się to przy niezadowoleniu kolegów z powodu niesprawiedliwego podziału, w związku z czym dzielący byli stale zmieniani.

    Nastawienie władz sowieckich w początkowym okresie bardzo wrogie, w drugiej połowie roku 1945 ulega pewnemu złagodzeniu, gdyż możemy już naszywać na naszych czapkach (różnych wojskowych) biało-czerwone proporczyki, co było nawet początkowo surowo karane, jak również po apelu wieczornym śpiewanie zbiorowe przez osadzonych w obozie pieśni „Wszystkie nasze dzienne sprawy” i innych (np. „O Boże, któryś jest na niebie”).

    W okresie przebywania w obozie szachtowym zdarzyło się w nim kilka ucieczek, ale wszystkie zostały zlikwidowane i uciekinierzy wrócili z powrotem, często bardzo mocno pobici przez konwój. W jednym przypadku (czerwiec 1945 r.), gdy dwaj uciekinierzy zostali złapani w wagonie z sianem na stacji w Borowiczach (wykrył ich pies), konwojenci doprowadzając więźniów do obozu, zastrzelili ich. Ponieważ byli z mojego baraku, jeszcze z jednym kolegą musieliśmy ich przenieść do obozu. Pamiętam, że obaj pochodzili z okolic podwarszawskich, może z Marek. Jeden nazywał się Król, a drugi Wróbel, imion nie pamiętam.

    W obozie występował całkowity brak papieru do prowadzenia ewidencji obozowej (pomimo, że w mieście tym była fabryka papieru), dlatego całą ewidencję sporządzano na deseczkach (jak stolniczki domowe). Na nich pisało się, a w przypadku jakichś zmian czy pomyłek, wyskrobywało szkiełkiem. Tak sporządzona ewidencja ułożona była na stercie w komendzie obozu. Brak papieru odczuwali szczególnie palacze. Każdy skrawek papieru czy też tektury oderwany np. z opakowania mimo przesiąknięcia smołą, stanowił dla nas cenny nabytek umożliwiający skręcenie papierosa.

    Na początku stycznia 1946 r. przeprowadzono w obozie selekcję, wysyłając część kolegów do nieznanych mi innych obozów. Pozostałą naszą część (około 500 osób) przeniesiono do obozu na tzw. „kawankę” [obóz nr 7 w Borowiczach – przyp. red.]. Zapowiedziano nam, że szykują się powroty do kraju, ale jakoś nie bardzo w to wierzyliśmy, gdyż takich zapowiedzi i przedtem było wiele. Do obozu „szachtowego” wprowadzono na nasze miejsce Niemców.

    W pierwszych dniach lutego 1946 r. załadowano nas do przygotowanego transportu, w którym znajdowały się prycze i piecyki, tak że warunki jazdy były znośne, łącznie z wyżywieniem. Początkowo nie wierzyliśmy, że wracamy do kraju, ale jak się stopniowo zaczęło okazywać, że jedziemy w kierunku południowo zachodnim, a następnie zachodnim, wtedy nabraliśmy otuchy i uwierzyliśmy w nasz powrót.

    Nareszcie dojechaliśmy do Brześcia nad Bugiem i tu po dwudniowym postoju, przeładowano nas do innych wagonów towarowych z równoczesnym połączeniem z transportem przybyłym z Riazania. W tym transporcie spotkałem kilku naszych oficerów, aresztowanych 19.08.1944 r. w Wielkich Dębach k. Warszawy, w tym szefa sztabu naszego Zgrupowania mjr „Borka” Tomasza Zana.

    W dniu 6 czy też 7 lutego 1946 r. odstawiono nasz transport pod ścisłym konwojem do Białej Podlaskiej, gdzie witało nas niemal całe społeczeństwo miasta. Po dwóch dniach otrzymałem zaświadczenie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, wydane przez Urząd Powiatowy U.B., stwierdzające mój powrót z ZSRR i każdy z nas, po otrzymaniu tego dokumentu, mógł udać się w swoje strony rodzinne. Część kolegów, których oddzielono od nas w styczniu przed wyjazdem z Borowicz, powróciła do kraju dopiero pod koniec 1947 roku ze Swierdłowska z obozu nr 131.

    Po powrocie do kraju dowiedziałem się, że moi rodzice i brat mieszkający w Brześciu, za działalność przeciwko Związkowi Radzieckiemu, zostali aresztowani jesienią 1944 r. i po długim śledztwie skazani:

    – matka Józefa Swarcewicz, członek Komendy Okręgu Poleskiego AK, ps. „Mama”, na 15 lat „reżimnogo łagiera”. Przebywała w Workucie do 1955 r. Zmarła w Szczecinie w grudniu 1988 r.

    – ojciec Stanisław Swarcewicz, łącznik w Komendzie Okręgu Poleskiego AK, ps. „Tata”, na 19 lat obozu. Przebywał do 1953 r. w Mińsku w obozie. Zmarł w Szczecinie w 1969 r.

    – brat Jerzy Swarcewicz, łącznik w Komendzie Okręgu Poleskiego AK, ps. „Mały”, na 5 lat obozu (nie miał 16 lat). Przebywał w obozie pod Orłem. Zmarł w Szczecinie w 1967 r. w wieku 39 lat.

    W lipcu 1956 r. po wieloletnich staraniach, na podstawie listu gwarancyjnego w Kobryniu, przekazanego przez Polska Ambasadę w Moskwie miejscowej milicji w Kobryniu, gdzie moi rodzice zamieszkiwali w 1956 r., mogli nareszcie wrócić do Kraju. Naturalnie wszystko, co im podczas aresztowania zostało zabrane i skonfiskowane wraz z domem, uległo przepadkowi i nigdy im nie zwrócono dorobku ich całego życia czy też go zrekompensowano.

    Jeżeli chodzi o mnie, to po powrocie do kraju zamieszkałem na stałe w Warszawie, gdzie dokończyłem naukę w średniej szkole, a następnie pracując w różnych instytucjach, w tym ponad 35 lat w tak zwanym zapleczu naukowo-badawczym, ukończyłem również studia ekonomiczne w SGPiS [dziś Szkoła Główna Handlowa – przyp. red.].

    Wspomnienia pochodzą z nr 1(80)/2017 „Kwartalnika Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK”.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Najnowsze

    Nieznana historia warszawskiej Pragi

    Praga należy do najciekawszych i najchętniej odwiedzanych przez turystów rejonów Warszawy. Ma swoją własną historię i tożsamość. Nie wszyscy...

    Zobacz także

    Skip to content