WIĘCEJ

    Władysław Swarcewicz – wspomnienia cz. 2

    Warto przeczytać

    Polska360.org
    Polska360.org
    Polska360 jest miejscem, w którym będą wzmacniane pozycje środowisk polskich i polonijnych w kraju ich zamieszkania, poprzez prowadzone webinaria, szkolenia prowadzone przez ekspertów.

    W dniu 19 sierpnia 1944 r. w Wielkich Dębach k/Warszawy Zgrupowanie zostaje rozbrojone, oficerowie zatrzymani, a pozostali żołnierze w kilkunastu ciężarówkach pod konwojem sowieckim odwiezieni na Majdanek, przy zapewnieniu pułkownika sowieckiego (dał oficerskie słowo), że nasi oficerowie dołączą następnego dnia do nas. Po przyjeździe na Majdanek (niedziela – 20.08.1944 r.) okazuje się, że oficerów nie zobaczymy, gdyż są wywożeni na wschód w związku z czym uciekam z obozu wraz z kilkoma kolegami. Po dwóch dniach docieram do Białej Podlaskiej, gdzie spotykam ppor. „Marka”, który ze względu na stan zdrowia nie mógł iść z nami na pomoc Warszawie. Przechodzę powtórnie do konspiracji i melinuje się w Białej Podlaskiej. W tym czasie dowiaduję się, że nasi oficerowie przebywają w Brześciu nad Bugiem w byłym obozie po-cygańskim.

    15 listopada 1944 r. zostaję aresztowany przez Sowietów i osadzony w więzieniu w Białej Podlaskiej. W tym czasie posiadałem fałszywe, warszawskie dokumenty na nazwisko Adamski Zenon i pod takim nazwiskiem przebywałem w obozie w ZSRR. Po dwóch tygodniach badań i bicia przez śledczych, w nocy z 29 na 30 listopada zostaję wywieziony wraz z liczną grupą aresztowanych (ok. 75 osób) trzema ciężarówkami i licznym konwojem do Sokołowa Podlaskiego. Znajduje się tutaj obóz przejściowy dla aresztowanych przez NKWD z różnych okolicznych miejscowości (w większości spod Warszawy). Jest nas w obozie około 2000 osób. 1-go grudnia załadowują nas, przy biciu i popychaniu do wagonów towarowych (małych), po 80 więźniów na każdy wagon. Wagony są odrutowane i całkowicie zamknięte z wpuszczoną rurą po jednej stronie drzwi do załatwiania czynności fizjologicznych. W takich warunkach, w strasznej ciasnocie i zimnie, po 11 dniach podróży wyładowują nas w Borowiczach, nowgorodzka obłaść. W czasie jazdy konwój rewidował nas dokładnie i bił dwukrotnie, rabując wszelkie kosztowności i lepszą odzież. Podczas całej jazdy otrzymaliśmy jedynie dwukrotnie wodę do picia i suchary oraz po małej porcyjce gotowanej kaszy. Z braku wody, a pragnienie było straszne, lizaliśmy skraplającą się pod dachem wagonu parę wodną. Trasa przejazdu prowadziła przez Brześć n. B., Baranowicze, Ostaszków, Bałagoje do Borowicz. Nie wolno było podchodzić do zakratowanych okien podczas postoju, gdyż groziło zastrzelenie przez obstawiających wagony konwojentów NKWD.

    Po wyładowaniu z transportu formują nas piątkami w długą kolumnę marszową i pędzą (dosłownie) do obozu w Jogle, który znajduje się około 9 km na południe od miasta. Po przejściu mniej więcej połowy trasy odłączają tylną część kolumny (słabszych) i zatrzymują w obozie w Szepietowie, a ja wraz z resztą dochodzimy całkowicie wycieńczeni do obozu jeńców wojennych w Jogle w nocy z 11 na 12 grudnia 1944 r. W obozie zastajemy przybyłych wcześniej naszych rodaków z transportu rzeszowskiego i lubelskiego. Jest nas w obozie, nie licząc Niemców około 5 – 6 tysięcy. Przechodzimy ścisłą rewizję przy której odbierają nam pozostałą jeszcze lepszą odzież, a dają łachy wojskowe przeważnie niemieckie i każą naszyć opaski z literą I (internowany). Lokują nas w barakach – ziemiankach po około 500 więźniów. Ziemianki posiadają jedynie maleńkie okienka nad górnym rzędem prycz. Brak jest oświetlenia elektrycznego, używamy do tego celu łuczywa. Dowiaduję się, że wszystkie obozy w tym rejonie podlegają jednemu zarządowi i mają numer 270. Są one podzielone na tzw. uczastki (podobozy). Jednym z nich jest Jogła (Jegolsk). W Jegolsku przechodzimy tzw. kwarantannę, w zasadzie nie pracujemy, a jedynie walczymy z plagą wszy i głodujemy, gdyż władze obozowe sowieckie okradają nas permanentnie z należnych nam przydziałów żywności.

    Bardzo dają się we znaki codzienne apele (prowierki) na których rano i po kolacji sprawdzane są stany ilościowe więźniów. Ponieważ często na skutek nieumiejętności podliczenia i uzgodnienia stanu ilościowego przez dyżurnych oficerów sowieckich, zmuszeni jesteśmy wystawać, nieraz przez parę godzin w mrozie i deszczu, w szeregach piątkami przed swoimi barakami aż do uzgodnienia stanu ilościowego i odwołania apelu.

    W końcu lutego 1945 r. przenoszą nas do obozu miejskiego bliżej Borowicz (Stadtlager). Tutaj początkowo dostajemy komendantów baraków i innych funkcyjnych – Niemców, którzy próbują odgrywać się na nas jako na byłych „Polnische banditen”. Stopniowo następuje wycofanie Niemców z niektórych stanowisk funkcyjnych (pozostają jedynie w kuchni i łaźni).

    W obozie tym następuje zmiana opasek na WP (wojenno plenni) i podział na brygady robocze. Zmuszają nas do ciężkich robót w kopalni glinki ceramicznej na tzw. „lesospławie” i przy innych fizycznych pracach. W pierwszym okresie pobytu w tym obozie (miejski) ze względu na ciężkie warunki, zimno i głód oraz nieprzystosowanie organizmu do zabójczego klimatu, wielu kolegów zapada na zdrowiu (płuca, biegunka) i umiera. W okresie zimowo-wiosennym zdarza się często, że śmierć zabiera do dwudziestu kilku kolegów na dobę. Chowani są w pobliżu obozu, w zbiorowych mogiłach (dołach) z trudem wykopanych na skutek silnych mrozów przez specjalną brygadę roboczą.

    W drugiej połowie roku (zaraz na początku) obóz nasz został przeniesiony na drugą stronę miasta Borowicze do obozu „szachtowego”, w którym gros z nas pracuje brygadami na „szachcie” przy wydobyciu węgla brunatnego czy też budowie kopalni. Ja początkowo pracuję w tym obozie na tzw. „awto dorodze” (budowa drogi), potem w brygadzie transportowej, a następnie na 103 szachcie (kopalni) w 33 brygadzie. Wszystkie funkcje obozowe przejmują od Niemców koledzy. Obóz ten jest cały zbudowany z baraków naziemnych, nie tak jak poprzednie, z tym że zamiast trapiącej nas wcześniej plagi wszy, mamy jeszcze gorszą plagę pluskiew i to niesamowite ilości. Pomimo przeprowadzonej dezynfekcji (świece siarkowe) i parowania sprężoną parą, rezultaty zwalczania są niewielkie, pluskwy poruszają się jak mrówki przy mrowiskach leśnych.

    W obozie tym po raz pierwszy wydano nam sienniki, gdyż dotychczas spaliśmy na drewnianych pryczach bez niczego, przykrywając się jedynie własną odzieżą.

    — Koniec części drugiej —

    Wspomnienia pochodzą z nr 1(80)/2017 „Kwartalnika Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Najnowsze

    Nieznana historia warszawskiej Pragi

    Praga należy do najciekawszych i najchętniej odwiedzanych przez turystów rejonów Warszawy. Ma swoją własną historię i tożsamość. Nie wszyscy...

    Zobacz także

    Skip to content