Zadaniem historyka powinno być dążenie do ustalenia prawdy historycznej, osiągane dzięki starannie wykonanej krytyce różnorodnych źródeł z których badacz korzystał, bez pomijania tych, które mogłyby być dla niego niewygodne. Pomimo iż wszyscy badacze zawsze twierdzą, że są obiektywni, ich spojrzenie na historię niestety nader często jednak ulega zideologizowaniu i w gruncie rzeczy służy doraźnym celom politycznym państwa lub grupy ideowej z którą badacz się utożsamiał lub od której był zależny. W grę wchodzą tu przede wszystkim interesy państwowe i narodowe, czego wybornymi przykładami może być historiografia sowiecka (rosyjska), niemiecka, ukraińska, a nawet białoruska będąca w gruncie rzeczy bladym cieniem historiografii sowieckiej (rosyjskiej). W ten sposób w XX wieku nauka historyczna stawała się często w gruncie rzeczy instrumentem propagandowym danego państwa lub opcji ideowej.
Nie jest to zresztą wynalazek XX wieku. W instrumentalnym traktowaniu historii przodowała historiografia rosyjska, a swego rodzaju niechlubne mistrzostwo osiągnęła w tym zakresie historiografia sowiecka. Wszelkie działania imperium rosyjskiego godzące w niepodległość i integralność terytorialną państw słabszych – uzasadniano zawsze jako dziejową konieczność, w gruncie rzeczy służącą dobru narodów podbijanych i uzależnianych. Powstania uciskanych narodów przedstawiano jako bunty będące wynikiem zbrodniczych spisków sił wywrotowych, oddziały powstańcze jako „szajki” zatwardziałych buntowników, powstańców jako przestępców. Historiografia sowiecka w gruncie rzeczy kontynuowała ten tok myślenia. Wszyscy przeciwnicy władzy sowieckiej opisywani byli, zwłaszcza w publikacjach służących masowemu przekazowi – jako bandyci i przestępcy – tak pisano o „białych” formacjach antykomunistycznych doby rosyjskiej wojny domowej 1917-1922, o eserowskich spiskowcach, chłopskich „zielonych” powstańcach walczących za „władzę rad bez komunistów”, o broniących się w 1939 r. jednostkach Wojska Polskiego („bandy białooficerskie”), o podziemnej polskiej Armii Krajowej („bandyci Sikorskiego”, „białopolacy”, „białobandyci”, „polscy faszyści” – itd.). Zjawisko to dotyczyło także, a może zwłaszcza, nawet przedstawicieli partii bolszewickiej, którzy popadli w konflikt z aktualnym liderem WKP(b).
Manipulowanie historią miało miejsce we wszystkich krajach jednego (czerwonego) pracodawcy – tj. wszędzie tam, gdzie władze państwowe reprezentowane były przez partię komunistyczną. Działo się tak również w PRL, gdzie oportunistyczne „autorytety” w profesorskich togach jak ognia unikały tematów niewygodnych dla władzy, a gdy już musiały się nimi zająć – dokonywały ewidentnych zafałszowań. Czasem miało to wymiar tragiczny, jak np. w sprawie „kłamstwa katyńskiego”, czasem wręcz groteskowo-śmieszny, jak wówczas gdy np. profesor Topolski pisząc o rzezi Pragi w 1794 roku, stwierdzał że Praga została zdobyta przez wojska Suworowa, przy czym „ucierpiała ludność cywilna”. Cóż, nic nie mogło zakłócać rzekomej przyjaźni polsko-rosyjskiej – nawet wydarzenia tak dalece odległe w czasie.
Jeśli chodzi o historiografię II wojny światowej, to mamy do czynienia z bardzo charakterystycznym zjawiskiem, mianowicie z dążeniem do zamazania obrazu własnych win zarówno przez sowietów jak i przez Niemców. A także do zrzucenia odpowiedzialności za nie na kogoś innego. Spójrzmy zatem na kilka dalece zafałszowanych wątków dotyczących najbardziej interesujących nas spraw polskich.
Kiedy wybuchła II wojna światowa i właściwie kto ją wywołał?
Pytanie to wydaje się dziwne i wręcz naiwne. My oczywiście wiemy, że II wojna światowa rozpoczęła się 1 września 1939 r. w wyniku niemiecko-sowieckiego paktu Ribbentrop-Mołotow, będącego w gruncie rzeczy podziałem ówczesnej Europy pomiędzy narodowosocjalistyczną III Rzeszę Niemiecką Adolfa Hitlera i komunistyczny Związek Sowiecki pod dyktatorską władzą Józefa Stalina. Ale gdy zadamy to pytanie nie tylko młodym obywatelom Federacji Rosyjskiej i Republiki Białoruś oraz ich nauczycielom, ale też politykom tych krajów, dowiemy się, że owa zawierucha dziejowa rozpoczęła się 22 czerwca 1941 r. Początek II wojny światowej jest tam postrzegany w kontekście tzw. wielkiej wojny ojczyźnianej, czyli ataku Niemiec hitlerowskich na swego dotychczasowego sojusznika – sowiecką Rosję. To co było wcześniej – to operacje wyzwoleńcze armii czerwonej mające na celu połączenie bratnich narodów białoruskiego, ukraińskiego i litewskiego z ich „radziecką ojczyzną”. Oczywiście chodziło o wyzwolenie spod polskiego „gniota” (ucisku). Operacje przeprowadzone wobec rzekomego upadku państwa polskiego. A jednocześnie mamy do czynienia z propagandowym przechwalaniem się ówczesnych mediów sowieckich z udziału ich państwa w zniszczeniu Polski, określanej jako „pokraczny bękart Traktatu Wersalskiego” (z wypowiedzi Mołotowa). Sowiecka agresja na Finladię i zagarnięcie Litwy oraz Mołdawii – to drobiazgi ginące uwagi sowieckiego i zachodniego „postępowego” historyka. Ostatnio przywódca Federacji Rosyjskiej, Władymir Putin, popisał się w swych wypowiedziach publicznych obciążeniem odpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej …. Polski, będącej przecież pierwszą ofiarą współdziałania dwóch nieludzkich systemów totalitarnych. Odpowiedzialność władz ZSRS za rozpętanie największej i najbardziej tragicznej wojny w dziejach ludzkości do dziś jest negowana przez współczesną historiografię rosyjską. W tym przypadku kłamstwo propagandy sowieckiej okazało się mieć zadziwiająco długi żywot. Jako ciekawostkę można podać, że instytucje propagandowe III Rzeszy Niemieckiej przygotowały „biała księgę” zawierającą spreparowane dokumenty dyplomacji polskiej, mającą udowadniać, że za rozpętanie wojny jest odpowiedzialna Polska. Było to jednak przedsięwzięcie szyte tak grubymi nićmi, że ostatecznie hitlerowcy nie zdecydowali się na szersze upowszechnienie tej prymitywnej mistyfikacji.
Kłamstwo katyńskie
Wiosną 1940 r. na mocy decyzji najwyższych władz państwowych ZSRS (uchwała Biura Politycznego KC WKP(b) z 5 marca 1940 r.) sowieckie służby specjalne – NKWD – zamordowały co najmniej 21.768 obywateli RP w większości należących do warstw przywódczych, do inteligencji (ludzie z wyższym wykształceniem, naukowcy, nauczyciele, inżynierowie, działacze społeczni itp) – w tym ponad 10.000 oficerów Wojska Polskiego więzionych w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Twerze. Zbrodni dokonano strzałami w tył głowy ofiar. Pomordowanych zakopano w zbiorowych dołach w Katyniu pod Smoleńskiem, Piatichatkach koło Charkowa, Miednoje pod Twerem i Bykowni koło Kijowa. Gdy po umowie Sikorski-Majski rozpoczęto poszukiwania oficerów którzy dostali się do sowieckiej niewoli, okazało się, że ludzi tych po prostu – nie ma. Generał Władysław Sikorski w czasie wizyty na Kremlu 3 grudnia 1941 r., w obecności gen. Władysława Andersa i komisarza Wiaczesława Mołotowa, usłyszał od Stalina, że polscy oficerowie o których „uciekli do Mandżurii”. Scenę tą można uznać za początek długiej historii kłamstwa katyńskiego. Wiosną 1943 r. Niemcy odnaleźli doły śmierci w lesie katyńskim w których spoczywały ofiary z Kozielska i w połowie kwietnia tegoż roku upublicznili ten fakt, m.in. ściągając na miejsce zbrodni komisję PCK i publikując listy odkopanych oficerów polskich. Sprawa odpowiedzialności za wymordowanie polskich elit od początku nie budziła najmniejszych wątpliwości i była dobrze udokumentowana. Jednak władze sowieckie wyparły się odpowiedzialności za tę zbrodnię wojenną, starając się obciążyć nią Niemców.
W efekcie, w odpowiedzi na informacje upublicznione przez Niemców, Sowieckie Biuro Informacyjne ogłosiło 15 kwietnia 1943 r., że polscy jeńcy byli zatrudnieni na robotach budowlanych na zachód od Smoleńska i „wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941 r., po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska”. Komunikat stwierdzał też: „Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają się w tej swojej potwornej zbrodni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to teraz widać jasno, przez nich samych”. Ujawnienie zbrodni katyńskiej i polska reakcja na nią stały się pretekstem do zerwania przez władze ZSRS w kwietniu 1943 r. stosunków dyplomatycznych z rządem Rzeczypospolitej Polskiej. Po zajęciu Smoleńska pod koniec września 1943 r. przez Armię Czerwoną władze sowieckie powołały specjalną komisję do przeprowadzenia dochodzenia w sprawie Katynia pod przewodnictwem prof. dr. Nikołaja Burdenki. 24 stycznia 1944 r., po ekshumacji 925 odpowiednio spreparowanych ciał polskich oficerów, wspomniana komisja ogłosiła, że zbrodni na Polakach dokonali Niemcy między wrześniem a grudniem 1941 r.
W sprawie zbrodni katyńskiej strona polska nie uzyskała niestety wsparcia ze strony przywódców mocarstw zachodnich, którzy w imię trwałości wojennego sojuszu z Rosją Sowiecką Stalina (w Europie do czasu inwazji z czerwca 1944 r. miał ginąć „Iwan”, a nie amerykańscy chłopcy), okazywali mu pomoc w ukrywaniu prawdy o tej zbrodni. Stalin, pewny bezkarności wykonawców swego rozkazu, posunął się do tego, że w 1945 r. w trakcie procesu zbrodniarzy niemieckich w Norymberdze, polecił wprowadzić do aktu oskarżenia zarzut ich odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Trybunał Norymberski w wydanym w 1946 r. wyroku pominął jednak sprawę zamordowania polskich oficerów, uzasadniając to brakiem dowodów. Świadczy to ewidentnie o tym, że liderzy wolnego świata doskonale zdawali sobie sprawę, kto wymordował polskie elity.
Władze ZSRS przez kolejnych 50 lat, konsekwentnie zaprzeczały swej odpowiedzialności za szeroko rozumiany mord katyński. Kłamstwo to podtrzymywały zależne od Rosji Sowieckiej władze PRL. Mówiły o „perfidnej niemieckiej prowokacji w Katyniu”. Po 1956 r. słowo Katyń zniknęło całkowicie z oficjalnego obiegu publicznego, przez lata cenzura wykreślała je z każdej publikacji. W 1983 r. w Katyniu wzniesiono sowiecki pomnik z napisem: „Ofiarom faszyzmu -oficerom polskim, rozstrzelanym przez hitlerowców 1941 r.” W 1985 r. władze PRL w miejsce pierwszego w Polsce pomnika ku czci ofiar Katynia, podającego nazwy: Ostaszków, Starobielsk, Katyń oraz 1940 r. jako datę dokonania zbrodni – odsłoniły w „Dolince Katyńskiej” na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach pomnik z napisem: „Żołnierzom polskim ofiarom hitlerowskiego faszyzmu spoczywającym w ziemi katyńskiej – 1941 rok”. Dodajmy, że wzniesione przez czynniki społeczne upamiętnienie ofiar zbrodni katyńskiej zostało zlikwidowane przez „nieznanych sprawców”. W kontynuowanie kłamstwa dotyczącego Katynia zaangażowanych było wiele „autorytetów” doby PRL.
Dopiero 13 kwietnia 1990 r. w dobie pierestrojki Gorbaczowa przyznały, że zbrodnia została dokonana przez służby sowieckie na mocy decyzji władz ZSRS. Strona sowiecka wyraziła głębokie ubolewanie w związku z tragedią katyńską, nazywając ją „jedną z cięższych zbrodni stalinizmu”. Tego samego dnia prezydent ZSRS Michaił Gorbaczow przekazał Wojciechowi Jaruzelskiemu kopie archiwalnych dokumentów z listami więźniów skierowanych w kwietniu i maju 1940 r. z obozu jenieckiego w Kozielsku do Smoleńska i z obozu w Ostaszkowie do Tweru, a także wykaz akt ewidencyjnych jeńców wojennych, którzy opuścili obóz NKWD w Starobielsku. Prezydent ZSRS oficjalnie polecił wówczas wyjaśnić sprawę katyńską.
Za haniebne praktyki fałszowania historii określane jako „kłamstwo katyńskie” przepraszał później, już jako prezydent – Aleksander Kwaśniewski. Cóż, nic to nikogo wówczas nie kosztowało …
Jeśli już mówimy o zafałszowaniu historii II wojny światowej, to należy zauważyć, że także liczni przedstawiciele historiografii zachodniej, często ulegający ideom lewicowym lub lewackim, tak surowo potępiający zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką, idealizując system sowiecki, nader niechętnie oceniają zbrodniczy system komunistyczny panujący w ZSRS. A przecież w łagrach sowieckich (obozach koncentracyjnych) cierpiało i ginęło znacznie więcej ofiar niż w obozach niemieckich. Ludobójstwo sowieckie gdzieś tu po prostu zanika i ginie, jak gdyby mordowanie kogoś z powodu np. pochodzenia klasowego lub odmiennych poglądów miało być czymś innym niż mordowanie ludzi z powodu „niewłaściwej rasy”.
Rzekome „polskie” obozy śmierci
W historiografii i publicystyce niemieckiej, zachodnioeuropejskiej i izraelskiej można często spotkać termin „polskie obozy zagłady” czy też „polskie obozy śmierci”. Pojęcia te trafiły nawet do prac o charakterze naukowym! Pojęcia te sugerują, że na okupowanych przez narodowo-socjalistyczną III Rzeszę Niemiecką Adolfa Hitlera ziemiach polskich istniały jakieś obozy zakładane i zarządzane przez Polaków. W języku angielskim używane są sformułowania: Polish death camps, Polish concentration camps, Polish Holocaust, zaś w języku niemieckim: polnische Vernichtungslager, polnische Häuser des Todes. Automatyczne rozmywa to w szerokim odbiorze społecznym odpowiedzialność Niemców za dokonane tam zbrodnie. Można oceniać, że stosowanie tych błędnych określeń jest działaniem celowo wymierzonym w państwo polskie.
Tymczasem niemieckie obozy koncentracyjne w Europie podlegały zarządowi niemieckiej narodowo-socjalistycznej formacji SS, do której Polacy nigdy nie byli przyjmowani. Bezpośrednio podporządkowane były one Inspektoratowi Obozów Koncentracyjnych nad którym zarząd Główny Urząd Gospodarki i Administracji SS. Centralna inspekcja SS ds. obozów mieściła się w miejscowości Oranienburg, około 30 km na północ od Berlina, gdzie już w 1933 r. powstał jeden z pierwszych niemieckich obozów koncentracyjnych na terenie III Rzeszy.
Polacy nie tylko że nie mieli nic wspólnego z uruchomieniem a potem zarządzaniem niemieckimi obozami koncentracyjnymi, ale też byli ich ofiarami. Np. pierwsi więźniowie obozu w Auschwitz to Polacy z transportu z Tarnowa. We wspomnianym obozie, oprócz tak licznych Żydów – w tym wielu obywateli RP, zginęło blisko 100 tys. Polaków.
Na tle bardzo skutecznego wyeksponowania tragedii ofiar Holocaustu zatarciu ulega martyrologia polska. Co więcej, dzięki nieżyczliwym naszemu krajowi zabiegom propagandowym strona polska, będąca ofiarą niemieckich narodowych socjalistów, staje się w odbiorze społecznym w wielu krajach – stroną odpowiedzialną za zbrodnie popełnione w niemieckich obozach i w ogóle za Holocaust. Można też powiedzieć, że w wyniku umiejętnie prowadzonej akcji informacyjnej czy też propagandowej, mamy do czynienia ze swego rodzaju zawłaszczenie martyrologii drugowojennej przez Żydów.
Jako anegdotę mogę podać przypadek pewnej mojej znajomej, która podczas rozmowy z historykiem zachodnim (angielskim) wspomniała, że jej matka była więźniarką Auschwitz. – O, a więc twoja mama była Żydówką? – zdziwił się jej rozmówca. Ze zdumieniem przyjął wiadomość, że była Polką i w obozie Auschwitz oprócz Żydów cierpieli i ginęli także Polacy – oraz przedstawiciele innych narodowości lub grup etnicznych (w tym obywatele sowieccy różnej narodowości, Romowie i inni). Tego rodzaju sytuacje i postawy są wynikiem rozpowszechniania jakże błędnych poglądów o „polskich obozach” czy też „polskim Holocauście”.
Przykładów przekłamań dotyczących spraw polskich w II wojnie światowej można podawać znacznie więcej. Chociażby teorie o „reakcyjności” polskiej Armii Krajowej, a później polskiego podziemia antykomunistycznego.
Lub zafałszowania dotyczące tzw. „ludowego” WP, które jak się dziś okazało – nie było ani „ludowe”, ani nawet „polskie”. Polskie było tylko „mięso armatnie” w tej formacji. Poeta Lucjan Szenwald pisał w jednym ze swych wierszy – „Znad spienionej Syr-Darii i aułów Kirgizji idą chłopcy do armii, walczyć w polskiej dywizji”. Do jakiej to armii mieli być wcieleni owi polscy chłopcy, których jak to pisano w PRL – „losy wojny rzuciły w głąb ZSRS”? Owi deportowani przez rosyjskie władze polscy więźniowie i zesłańcy mieli być wcieleni do Armii Czerwonej, w ramach której pod rosyjskim dowództwem miała walczyć wspomniana przez poetę „polska dywizja”. Dopiero później Stalin zmienił plany. O rzeczywistym stosunku „berlingowców” do niezawodnego sowieckiego sojusznika świadczył przebieg bitwy pod Lenino, kiedy to blisko tysiąc owych nieszczęśników rzuciło broń i z podniesionymi do góry rękoma pobiegło do linii niemieckich.
Ich sytuację można porównać do sytuacji Polaków ze Śląska, Wielkopolski czy Pomorza, zmuszanych do podpisania niemieckiej listy narodowej i wcielanych do wojska niemieckiego. Pomimo obawy o los rodzin – dezerterowali, dołączali do oddziałów partyzanckich, poddawali się licznie do niewoli alianckiej, skąd zgłaszali się do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W armii generała Władysława Andersa służyło ponad 70 tysięcy Polaków, mających za sobą przymusową służbę w Wehrmachcie! Są to sprawy znane i znane są przytoczone liczby. Jak na razie żaden historyk nie pokusił się na opisanie zjawiska dezercji z „ludowego” WP. Tymczasem z zachowanej dokumentacji wyłania się bardzo interesujący obraz. Dezercja miała z „ludowego” WP charakter masowy, rozpadały się całe jednostki – w jednym przypadku w skali pułku (w Białce pod Krasnymstawem), wielokrotnie zaś szczebla w jednostkach batalionu czy kompanii. Kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy z kuricą na czapce porzuciło służbę w „ludowym” WP, uciekając do domów lub dołączając do niepodległościowej, antykomunistycznej partyzantki. Żadne tam polsko-rosyjskie braterstwo broni. Ludzie nie chcieli ginąć w komunistycznym wojsku w spodziewanym konflikcie pomiędzy Rosją Sowiecką i blokiem państw demokratycznych – tzw. wolnym światem.
Kolejne kłamstwo z lat II wojny światowej dotyczące spraw polskich – wejście wojsk sowieckich na ziemie polskie opisywane jako „wyzwolenie” i dzień 9 ( 8 ) maja 1945 r. jako „Dzień zwycięstwa”. Polska nie wygrała tej wojny w najmniejszym stopniu. Przegrała ją, utraciła połowę swego terytorium i na kilkadziesiąt lat znalazła się pod okupacją sowiecką. Jedna okupacja się zakończyła (niemiecka), druga się rozpoczęła (sowiecka). Społeczność polska nadfal była narażona na represje – już nie niemieckie, a sowieckie, komunistyczne. Pierwsze lata dyktatury komunistycznej w Polsce sprawowanej przez komunistyczną partię PPR-PZPR to co najmniej 50 tys. zabitych i zamordowanych oraz nie mniej niż ćwierć miliona więźniów politycznych. A jednak do dzisiaj w naszym kraju są ludzie, gotowi dziękować Rosji Sowieckiej za takie „wyzwolenie”.
Wywiad – Dr Kazimierz Krajewski