WIĘCEJ

    Mój 13 grudnia 1981 roku

    Warto przeczytać

    Polska360.org
    Polska360.org
    Polska360 jest miejscem, w którym będą wzmacniane pozycje środowisk polskich i polonijnych w kraju ich zamieszkania, poprzez prowadzone webinaria, szkolenia prowadzone przez ekspertów.

    W sobotę, 12 grudnia 1981 roku po południu udałem się na swoją macierzystą stację PKP Kraków Płaszów (KP), aby o godzinie 19 objąć dyżur na nastawni dysponującej KP, jako dyżurny ruchu. Tu trzeba wtrącić wyjaśnienie – w dynamicznie rozwijającej się wtedy strukturze zupełnie nowej przestrzeni związkowej, jaką stały się NSZZ Solidarność, pełniłem wówczas następujące funkcje: przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność przy stacji Kraków Płaszów (z wyboru), członka Zarządu Regionu Małopolska NSZZ Solidarność (z wyboru) – praca w Sekcji Informacji, Sekcji Demokracji Związkowej i Sekcji Interwencji, byłem także członkiem Międzyokręgowej Komisji Porozumiewawczej Kolejarzy NSZZ „Solidarność” we Wrocławiu (z wyboru) oraz wiceprzewodniczącym Okręgowej Komisji Porozumiewawczej Kolejarzy NSZZ Solidarność Południowej Dyrekcji Okręgowej w Krakowie (z wyboru), a także byłem uczestnikiem protestu głodowego kolejarzy we Wrocławiu w październiku 1980 roku oraz sygnatariuszem Porozumienia Wrocławskiego, zawartego z komisją rządowo-resortową 29 października 1980 roku. Jako przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność w swoim miejscu pracy (stacja PKP Kraków Płaszów), posiadałem prawo do delegowania mnie z zajmowanego dotychczas stanowiska dyżurnego ruchu (w zmianowym systemie pracy 12/24) do pracy związkowej w systemie 8 godzin dziennie w dni robocze; udzielono mi oczywiście tego delegowania niejako z automatu, bowiem nigdy formalnie o takie delegowanie się nie starałem.

    Ponieważ pracować na kolei jako dyżurny ruchu poszedłem z pasji i zamiłowania, a formalne starania rozpocząłem od prośby o zgodę na przystąpienie do egzaminu państwowego bez odbywania specjalistycznego kursu, motywując ją swoją pasją, zainteresowaniem i zamiłowaniem, dzięki którym posiadłem doskonałą znajomość wszystkich wymaganych na stanowisko dyżurnego ruchu przepisów i instrukcji kolejowych, ukrywając równocześnie swoje wykształcenie, bowiem po czterech latach studiów na Politechnice Krakowskiej kierunku „eksploatacja kolei” nikt by mnie nie posłał na dyżurnego ruchu… Zgodę uzyskałem, egzamin zdałem i po krótkim czasie zapoznania się ze stacją Kraków Płaszów, dokąd mnie skierowano, zdałem autoryzację i samodzielnie rozpocząłem wymarzoną pracę na nastawni, jako dyżurny ruchu dysponujący. Właśnie ta praca dawała mi największą radość i satysfakcję, tak pomieścić rozkładowe jak i nierozkładowe pociągi, upychane przez dyspozytorów, by zbytnio nie opóźnić pociągów pasażerskich i przepchnąć nierozkładowe pociągi towarowe – to była autentyczna frajda… Dlatego też delegowanie mnie do pracy stricte urzędniczej, poza ruchem pociągów i jego organizacją, przyjąłem niechętnie i wytrzymałem trzy miesiące, po których złożyłem rezygnację z delegowania i zgłosiłem chęć powrotu do służby zmianowej na nastawni. Moje zawodowe zaangażowanie, pomysły, związane z organizacją ruchu, przy wykorzystaniu wszystkich dostępnych technicznych rozwiązań i możliwości urządzenia sterowania ruchem kolejowym w stacji, zwłaszcza przy prowadzonych od czasu do czasu planowych zamknięciach, po których dyspozytorzy odcinkowi nie byli w stanie pojąć, jak ja pomieściłem wszystkie przechodzące wówczas przez stację pociągi, niezbyt chętnie było przyjmowane przez pozostałych kolegów dyżurnych ruchu, pracujących na nastawni KP, dla których rozkład jazdy stanowił nienaruszalne tabu – to jest jednak już zupełnie inna opowieść…

    Wróćmy zatem do pięknej, śnieżnej soboty 12 grudnia 1981 roku…

    Dyżur od godziny 19 przebiegał spokojnie i bez większych problemów. Ale już po północy z 12 na 13 grudnia zaczęliśmy na nastawni otrzymywać strzępy informacji – tu ważna uwaga – wyłącznie po telefonicznej sieci kolejowej, że coś się w Polsce zaczyna dziać, że zatrzymywani są działacze Solidarności, że w przestrzeni miast pojawiły się oddziały wojskowe… Próby wyjścia z telefonicznej sieci kolejowej na sieć telefonii ogólnodostępnej (popularne wyjście przez „zero” z niektórych kolejowych numerów) były nieudane i skonstatowaliśmy, że to nie awaria, tylko celowe wyłączenie telefonów miejskich. I dlatego nie mogłem się już dowiedzieć, że u mnie w domu była milicja, że przeszukano mieszkanie, że przyszli mnie aresztować, jako działacza Solidarności, niebezpiecznego dla PRL człowieka…

    Niedaleko po północy otrzymałem kilka kolejowych telefonów z pobliskiego stacyjnego komisariatu milicji (nota bene z pracującymi tam funkcjonariuszami dobrze się znałem i byliśmy na „ty”), bym zszedł z nastawni do swojego samochodu, przy którym miały się kręcić podejrzane osoby… Ponieważ mój samochód był dobrze z nastawni widoczny, nietrudno było zauważyć, że owe rzekome „podejrzane osoby” to kilku mundurowych milicjantów i kilku cywilów, w towarzystwie milicyjnych samochodów… Wówczas dotarło do mnie, że oto realizowany jest czarny scenariusz działań władz i służb PRL w stosunku do działaczy NSZZ Solidarność i samego związku, o czym wcześniej informowały władze związkowe w cały kraju…

    Były także próby wejścia milicji i tajniaków na nastawnię, jednak nieudane, bowiem od dawna praktykowanym zwyczajem było zamykanie na noc drzwi wejściowych – dla bezpieczeństwa pracowników i urządzeń, rzecz jasna. Więc kilka kolejnych telefonów z próbą wywabienia mnie na zewnątrz nastawni, stało się oczywistym, że szukano pretekstu, by mi postawić zarzut opuszczenia posterunku pracy. Na każdy taki telefon odpowiadałem jednoznacznie i zdecydowanie – drzwi zostaną otwarte dopiero rano, dla nowej zmiany dyżurnych i koniecznie w obecności naczelnika stacji, a jakakolwiek próba siłowego wejścia na teren nastawni będzie skutkowała całkowitym zatrzymaniem ruchu na stacji z równoczesnym powiadomieniem wszystkich możliwych władz kolejowych – nie tylko w Krakowie, a także prokuratury o siłowej napaści na posterunek ruchu.

    Zmiana – z naczelnikiem stacji – pojawiła się tuż nad ranem, dobrze przed godziną 6 (normalnie zmiana przychodziła na 7 rano), na nastawnię weszło kilku milicjantów i kilku cywilnych z bezpieki, oświadczając, że mają rozkaz mnie zatrzymać i doprowadzić na komendę, nie okazali żadnego dokumentu ani nakazu, żadnej podstawy prawnej… Ponieważ od północy nie było możliwości telefonicznego kontaktu z domem, poprosiłem kolegów przyjmujących dyżur, by – jeśli ktoś z mojego domu jakimś cudem się z nastawnią skontaktuje – poinformowali o moim zatrzymaniu…

    Tak jak byłem ubrany do pracy – w mundurze kolejowym – po przekazaniu służby, zostałem zabrany do samochodu, gdzie jadąc na komendę przy ulicy Mogilskiej, usłyszałem w radiu po raz pierwszy wystąpienie Jaruzelskiego, ogłaszającego stan wojenny… W jednym momencie wszystko stało się jasne – i równocześnie niejasne – co dalej? Co z nami zrobią? Gdzie nas wywiozą? A co z rodzinami?

    Na Mogilskiej okazało się, że areszt pełny, więc wywieziono mnie na komisariat przy ulicy Szerokiej i zamknięto za kratami. Odmówiono nawet herbaty. Drugim współwięźniem w celi okazał się krakowski aktor, reżyser i satyryk Andrzej Warchał, który został zgarnięty na Rynku Głównym, po wyjściu z programu Piwnicy pod Baranami… Niebawem zapakowano nas dwóch do suki [potoczna nazwa radiowozu milicyjnego – przyp. red.] bez okien i wywieziono do aresztu na zamku w Wiśniczu Nowym. Pierwsza konstatacja, że jedziemy w kierunku na wschód nie należała do przyjemnych…

    Na miejscu, w celi, znalazłem się już niewiele po ósmej rano. Tu też spotkałem mojego znajomego ze stacji PKP Kraków Nowa Huta, Staszka Banta, który także był u siebie przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność. Było też kilku innych znajomych z Solidarności i z KPN, do której wówczas należałem. Powitania, rozdział miejsc na piętrowych pryczach, no i wspólne gorące narady i dywagacje – co dalej? Co kilka minut drzwi celi się otwierały i wpychano nam kolejne osoby, dowożone do aresztu.

    Była to cela duża, drewniane piętrowe prycze, było nas tam około dwadzieścia osób, mury – jak w zamku, 3 m grubości, do zakratowanego okna na podwórze szło się jak korytarzem, wiaderko węgla i dziurawy piec, wiaderko z wodą i drugie wiaderko z przykrywką, zamiast ubikacji…

    Po kilku dniach rozdzielono nas do mniejszych cel, z metalowymi, piętrowymi pryczami, rygor czysto więzienny, poranne apele, żadnych możliwości pisania korespondencji, traktowanie jak zwykłych kryminalistów… I nadal żadnych dokumentów, żadnego uzasadnienia, żadnego wyroku lub czegoś w tym stylu, żadnej podstawy prawnej, izolacja totalna…

    Teraz, gdy ten czas wspominam, to wszystko wydaje się jakieś niepoważne, absurdalne, monstrualnie głupie, chwilami nawet śmieszne, irracjonalne. Wówczas – gdy nie wiedzieliśmy, co stanie się jutro – było to straszne i przygnębiające…

    Obchody rocznicy strajku głodowego kolejarzy we Wrocławiu – Paweł Miśkowiec (pierwszy z lewej), fot. Barbara Miszczuk

    Wiem, że to prawdziwa historia, która zdarzyła się tysiącom ludzi – dobrym, ideowym, oddanym Polsce ludziom, uczciwym i rzetelnym. Wiem, że wyrządzono nam wielką krzywdę, nam i naszym rodzinom, Polsce…

    Nie lubię pamięcią do tamtych czasów wracać…

    autor : Paweł Piotr Miśkowiec

    Paweł Miśkowiec – kolejarz, dyżurny ruchu na stacji Kraków Płaszów, działacz społeczny, sympatyk i działacz ruchów opozycji demokratycznej w Polsce, założyciel pierwszych struktur związkowych w Polskich Kolejach Państwowych, działacz NSZZ „Solidarność”, uczestnik protestu głodowego kolejarzy w 1980 r. we Wrocławiu. Po ogłoszeniu stanu wojennego internowany, a po zwolnieniu z internowania poddany szykanom ze strony Służby Bezpieczeństwa.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Najnowsze

    Nieznana historia warszawskiej Pragi

    Praga należy do najciekawszych i najchętniej odwiedzanych przez turystów rejonów Warszawy. Ma swoją własną historię i tożsamość. Nie wszyscy...

    Zobacz także

    Skip to content