Frydriszewski, Kalinski, Maslovski, Kardasinski, Troyanski. To nie część składu dowolnej, polskiej drużyny, a piłkarze argentyńscy, wyróżniający się w tamtejszej lidze. Co łączy ich oprócz sportu? Oczywiście swojsko brzmiące nazwiska i polskie korzenie. Ale to już nie Franek, Paweł czy Maniek. To Franco, Pablo i Manuel.
Niektórzy z nich posiadają polskie paszporty i interesują się historią kraju przodków, zgłaszając nawet akces do gry w reprezentacji. Niektórzy nie potrafią powiedzieć słowa w naszym narzeczu, ani nie czują potrzeby dociekania skąd nietypowe w ich miejscu zamieszkania nazwisko. Wszystkich jednak łączy podobna historia.
Ich babcie, dziadkowie i pradziadkowie są pierwszą falą emigracji, która trafiła do Argentyny na przełomie XIX i XX wieku. Nasiliła się w okresie międzywojennym i po II wojnie światowej. Szacuje się, że do Argentyny i Brazylii trafiło na przełomie wieków pół miliona Polaków. Przede wszystkim robotnicy, mamieni wizją lepszego życia. W pogrążonej kryzysem Polsce nie widzieli perspektyw na lepsze jutro. Pakując co cenniejsze przedmioty w jedną walizkę, siadali na statek i ruszali w nieznane „za wielka wodę”. Na miejscu okazywało się, że warunki są zgoła odmienne od obiecanych. Praca za głodowe stawki, fatalne warunki zakwaterowania, nieznajomość języka i tęsknota za ojczyzną. Wyjazd w tamtym czasie oznaczał jednak bilet w jedną stronę. Nasi Rodacy byli zatem zmuszeni do przetrwania. Z czasem uczyli się zwyczajów, języka, mieszali krew z miejscowymi. Tak na kontynencie południowoamerykańskim rodzili się m.in. nasi sportowi potomkowie.
Jednym z najbardziej licznych skupisk Polonii w Brazylii jest Kurytyba. To z jej okolic pochodzi Filipe Luis Kasmirski. Piłkarz, reprezentant Brazylii. Jego dziadek trafił tam z Wielkopolski. Do dziś w jego rodzinie pielęgnuje się polskie tradycje, co świetnie w swoim video dokumencie oddał dziennikarz Mateusz Święcicki.
Polskie korzenie posiadają też argentyńskie gwiazdy z samego topu: Hernan „El Polaco” Crespo i Paulo Dybala.
Za najbardziej znanego sportowca z polskimi korzeniami uznaje się Wayne’a Gretzky’ego, czyli hokejową gwiazdę lat 80 i 90-tych XX w. Długo funkcjonował w świadomości jako potomek Polaków. W rzeczywistości jego dziadek wyemigrował do Kanady w 1917 roku z Grodna. W tym okresie były to ziemie rosyjskie.
Mniej więcej w tym samym czasie do Stanów Zjednoczonych znad Wisły podążali panowie Krzyżniewski i Komisarek. Ojciec i dziadek dwóch Mike’ów – znakomitego do dziś trenera koszykówki oraz uznanego gracza ligi NHL. Nowa fala emigracji z lat 80-tych minionego stulecia, zaowocowała narodzinami w USA Matta Miazgi czy Danny’ego Szeteli. Ten pierwszy gra dziś zawodowo w Anglii i reprezentacji. Pomimo rozmów z naszą federacją wybrał grę dla kraju, w którym się urodził. Emigranci lat 80. XX w. trafiali również do Niemiec i Danii. To tam urodziły się Caroline Wozniacki, Angelique Kerberi Sabine Lisicki. Córki odpowiednio: Piotra, Sławomira i Ryszarda. Znakomite tenisistki, odnoszące sukcesy pod flagą krajów, w których się wychowały. Podobnie jak Miro Klose czy Lukas Podolski– niemieccy Mistrzowie Świata w piłce nożnej. Piłkarzy z polskimi korzeniami wychowanymi na obcej ziemi, można by zresztą ubrać w doskonałą jedenastkę. Śmiało biłaby się o najwyższe laury. Kolodziejczak, Kurzawa, Koscielny z Francji. Tarkowski, Wesolowski z Anglii. Do tego Dybala, Kasmirski. Tylko po co? Najlepsi wybierają grę w wyżej notowanych drużynach, czując związek z miejscem urodzenia. Sztuczne przeszczepy zwykle się u nas nie przyjmowały.
Sportowi potomkowie polskiej emigracji przypomnieli o sobie za sprawą Franciszka Smudy. To wtedy narodził się mało sympatyczny, slogan „farbowane lisy”, oznaczający nadawanie obywatelstwa piłkarzom z polskimi korzeniami. Cel? Podniesienie poziomu drużyny, który nasz selekcjoner uważał za niewystarczający. Tym samym skład reprezentacji Polski przed najważniejszym turniejem ostatnich lat – Euro 2012 –zasilili: Ludovic Obraniak, Damien Perquis z Francji, Adam Matuszczyk, Eugen Polanski, Sebastian Boenisch z Niemiec, a nawet Thiago Cionek z Brazylii. Wszyscy w dłuższej perspektywie jednak ostatecznie się nie sprawdzali. Brak znajomości języka lub jego kaleczenie, wychowanie w innej kulturze uniemożliwiały pełne zintegrowanie z resztą drużyny. Jednym z wyjątków był Ebi Smolarek, syn wybitnego reprezentanta Polski – Włodzimierza, wychowany w Holandii. On od początku deklarował emocjonalny związek z Polską i wybrał grę dla biało-czerwonych. Eksperyment umiędzynarodawiania reprezentacji ogólnie jednak nie sprawdził się. I to w dobie globalnej wioski. Już wkrótce czekają nas podobne wyzwania i dylematy. W Wielkiej Brytanii, Irlandii, Holandii czy Hiszpanii dorasta nowe pokolenie najmłodszej polskiej emigracji.
Autor : Marcin Pawul