WIĘCEJ

    Polskość, która kosztuje

    Warto przeczytać

    Krzyż w Kuropatach upamiętniający Michała Krasowskiego rozstrzelanego przez NKWD w 1937 roku

    Nie ma niepodległości bez wiary, korzeni i pamięci. Czerwony totalitaryzm, niszcząc ten świat – ze szczególną zaciętością na Kresach Rzeczypospolitej – pozostawił po sobie nieodkryte do dzisiaj groby, ruiny i pokolenia okaleczonych cierpieniem swych najbliższych. Wśród nich była rodzina Krasowskich z Mińska. Od wielu już lat prof. Teresa Krasowska upamiętnia dramatyczny los swej rodziny, ale nade wszystko wychowuje i prowadzi współczesną młodzież drogą prawdy, piękna i dobra, co jest skuteczną odpowiedzią na pokusy burzycieli fundamentów naszej łacińskiej cywilizacji.

    W Kuropatach na skraju Mińska, gdzie spoczywają dziesiątki tysięcy ofiar NKWD, po upadku Związku Sowieckiego i powstaniu Białorusi zaczęto stawiać krzyże upamiętniające pomordowanych. Przed kilku laty pojawiły się wśród nich również poświęcone Polakom. Jednym z pierwszych, obok biało-czerwonego postawionego przez Straż Mogił Polskich, był krzyż z tabliczką „Śp. Michał Krasowski ur. 1884, rozstrzelany 19.11.1937. Dziadku pamiętamy o Tobie!” (faktycznie został rozstrzelany 9 listopada 1937 r.)1. Wnucz- ką, która pamiętała o swym przodku, jest prof. Teresa Krasowska z Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie, a losy jej rodziny są jedną z dramatycznych ilustracji dziejów naszych rodaków na Wschodzie.

    Wychowanek przytułku ks. Maleckiego

    Michał Krasowski urodził się w okolicach Mińska w 1884 r. Uczył się rzemiosła w Petersburgu, co odnotowało po latach NKWD w jego życiorysie: „wychowanek katolickiego przytułku księdza Maleckiego w Leningradzie”. Nie mógł przypusz- czać, że ten krótki epizod będzie dla niego zapowiedzią tragicznej historii, której stanie się ofiarą blisko czterdzieści lat później. Michał był człowiekiem zaradnym i przedsiębiorczym. Od 1905 r. wyjeżdżał kilkakrotnie do Stanów Zjednoczonych. Zarobione pieniądze pozwoliły mu zainwestować w Mińsku w zakład ślusarsko-blacharski. Za oceanem poznał przyszłą żonę Marię Bukowską, której rodzina mieszkała w Radomiu. Rozważali powrót do Polski, ale ostatecznie postanowili zostać w rodzinnych stronach męża, w Mińsku. Tym bardziej, że zwycięstwo bolszewizmu nie wydawało się wtedy jeszcze całkiem przesądzone. Głód i nędza, jakie zapanowały pod czerwonymi rządami, zmusiły bolszewików do wprowa- dzenia Nowej Polityki Ekonomicznej, która – mimo że w bardzo ograniczonym zakresie – pozwalała na funkcjonowanie własności prywatnej; zakład rzemieślniczy dawał więc utrzymanie. Sowiecka rzeczywistość bardzo szybko pozbawiła ich nadziei na spokojne, zwykłe życie.

    Wobec coraz większych trudności bytowych postanowili przedostać się do Polski. Przewodnik, który podjął się przeprowadzenia ich przez zieloną granicę niczym w powieściach Sergiusza Piaseckiego, gdy dowiedział się, że chcą uciekać we trójkę, razem z urodzonym w 1923 r. synem Edwardem, odmówił pomocy. Płacz małego dziecka był dla niego zbyt dużym ryzykiem. Pozostali więc w Mińsku, ale od 1926 r. Maria Bukowska-Krasowska zaczęła odwiedzać konsulat RP, aby móc już legalnie wyjechać. Strona sowiecka nie wyrażała zgody i tak mijały lata, a syn Edward zaczął się uczyć nawet w polskojęzycznej szkole. W nieludzkiej rzeczywistości próbowali jakoś ułożyć sobie życie.

    1 Zdjęcie krzyża pojawia się często na fotografiach naszych rodaków odwiedzających Ku- ropaty. Krzyż uwiecznił również Adam Hlebowicz, zamieszczając jego fotografię na 420 stronie książki Podróż na Wschód wydanej w „Bibliotece Biuletynu IPN”.

    Ludobójczy rozkaz 00485

    „Aż nastał 1937 rok, ten okrutny, niezapomniany nie tylko dla mnie, ale i dla historii rok. Mnie i męża aresztowali, a dziecko, chłopiec trzynastoletni został się sam bez żadnej opieki na ulicy” – pisała po latach Maria Bukowska-Krasowska. Cała rodzina padła ofiarą „operacji polskiej” NKWD, rozpoczętej po podpisaniu 11 sierpnia 1937 r. przez szefa NKWD Nikołaja Jeżowa ludobójczego rozkazu operacyjnego nr 00485. Rozpętano terror, którego skutkiem była systematyczna i masowa eksterminacja ludności polskiej w całym Związku Sowieckim. Pod pre- tekstem „likwidacji Polskiej Organizacji Wojskowej” i „dywersyjno-szpiegowskich kadr”, wedle dokumentów NKWD strzałem w tył głowy zamordowano 111 091

    Warsztaty Wychowawczo-Rzemieślnicze dla młodzieży zakładane przez ks. Antoniego Maleckiego w Petersburgu
    Ks. abp Jan Cieplak, z lewej ks. Antoni Malecki

    Polaków, a 28 744 wysłano do łagrów. Rzeczywista liczba ofiar może jednak być dużo wyższa. NKWD przeprowadzało aresztowania według list przygotowanych przez administrację lokalną. Cień podejrzenia, jakikolwiek związek z Polską, najdrobniejszy przejaw przywiązania do polskości czy religii, polskie nazwisko, posługiwanie się ojczystym językiem – w zupełności wystarczyły, by zostać za- mordowanym. Rodzina Krasowskich wpisywała się w każdą z tych kategorii.

    Nie organizowano nawet procesów, tylko mordowano bądź wysyłano do łagrów na podstawie decyzji tzw. trójek, które podejmowały je w kilka minut. O Wielkim Terrorze, o roku 1937, rządach Jeżowa w NKWD pisała Anna Ach- matowa: „Szczegóły śledztwa: wybite zęby, połamane żebra, stanie pod ścianą przez pięć dób, nerki poodbijane pięścią, pięćdziesięciu ludzi w jednej celi, prze- znaczonej dla ośmiu itd.”. Gdy w 1938 r. jeden człowiek powiedział jej, że jest nieustraszona, że się nie boi, Achmatowa odpowiedziała wtedy: „Co też pan? Nie robię nic innego, tylko się boję. W rzeczy samej, czy można się było nie bać? Zabiorą człowieka i zanim zabiją, zmuszą, by zdradził przyjaciół”. W tej machinie terroru znalazła się rodzina Krasowskich.

    24 sierpnia 1937 r. do ich mińskiego mieszkania przy ul. Mariewskiej 11 weszło NKWD. Od razu zapytali: „gdzie macie złoto?”. Początkowo żona zaprzeczała, ale mąż z nadzieją, że może w ten sposób uratują życie, namówił ją, aby wskazała miejsce, gdzie w ogrodzie mieli zakopane kosztowności.

    Krasowskiego oskarżono w śledztwie „o przynależność do agentury organów wywiadu burżuazyjnej Polski” i działalność w Polskiej Organizacji Wojskowej oraz że „w 1921 roku został zwerbowany przez księdza Antoniego Maleckiego w Leningradzie w celu wykonywania działalności szpiegowskiej oraz zorgani- zowanych działań kontrrewolucyjnych i zajmował się tą działalnością od tego momentu do dnia aresztowania”.

    Męczeńska droga Sługi Bożego księdza Maleckiego

    Ks. bp Antoni Malecki po zwolnieniu z łagru, przed śmiercią w 1935 roku

    NKWD wykorzystało fakt, że jako młody chłopak był wychowankiem przytułku lub zakładu wychowawczo-rzemieślniczego, jednego z wielu przedsięwzięć stworzonych przez ks. Antoniego Maleckiego, który w przedrewolucyjnym Petersburgu – zainspirowany dziełem św. Jana Bosko – zakładał ochronki-przytułki dla dzieci i młodzieży, zakłady wychowawczo-rzemieślnicze oraz gimnazjum. Długą listę dobroczynnych inicjatyw zniszczył bolszewicki przewrót, a dla ks. Maleckiego rozpoczął się czas prześladowań. W 1923 r. oskarżono go w słynnym procesie w Moskwie, gdzie zasiadł na ławie oskarżonych obok skazanych na śmierć ks. abp. Jana Cieplaka (wyrok zamieniony na dziesięć lat) i ks. Konstantego Budkiewicza. Ksiądz Malecki dostał trzy lata więzienia. Po odbyciu całej kary znowu podjął pracę duszpasterską, został potajemnie wyświęcony na biskupa, organizował tajne seminarium duchowne. Prześladowany przez bezpiekę po ponad 3 latach pobytu w łagrze został sprowadzony – podstępem do Polski, gdyż nie chciał opuścić swych wiernych. Wycieńczony latami bolszewickich więzień, niezłomny i heroiczny biskup zmarł kilka miesięcy po przyjeździe do Ojczyzny w 1935 r. Obecnie toczy się jego proces beatyfikacyjny.

    Kara śmierci, łagier, dom dziecka

    Michał i Maria Krasowscy z synem Edwardem, Mińsk koniec lat 20. XX wieku.

    Ksiądz bp Malecki już nie żył od ponad dwóch lat, ale NKWD o nim nie zapomniało, wymuszając na Krasowskim przyznanie się do „szpiegowskich” kontaktów z niezłomnym kapłanem. Na podstawie sporządzonego przez NKWD oskarżenia wyrok mógł być tylko jeden. Michała Krasowskiego rozstrzelano w Mińsku 9 listopada 1937 r. W czasie, gdy dokonywano na nim mordu, trwały przesłuchania jego żony. Oskarżono ją, że „od 1926 roku regularnie odwiedzała Konsulat Generalny RP w Mińsku, gdzie przekazywała informacje szpiegowskie, wiedziała też o szpiegowskiej i kontrrewolucyjnej działalności swojego męża, który został przez organy NKWD zdemaskowany jako agent i aktywny członek Polskiej Organizacji Wojskowej”. Jej „winą” okazały się wizyty w konsulacie, podczas których starała się o wizę do Polski. Władze sowieckie konsekwentnie jednak odmawiały zgody na wyjazd. 8 stycznia 1938 r. „na naradzie specjalnej przy Komisarzu Ludowym Spraw Wewnętrznych ZSRS” postanowiono Marię Bukowską-Krasowską: „osadzić w obozie pracy na okres dziesięciu lat”.

    Decyzja o rozstrzelaniu Michała Krasowskiego 9 listopada 1937 roku.

    Jedynego syna Krasowskich, trzynastoletniego Edwarda, jako niepełnoletniego, zamknięto w zakładzie poprawczym, z którego uciekł z grupą kilku polskich chłopców. Zamieszkał u przyjaciół rodziców, gdyż w Mińsku nie miał żadnej rodziny, ale NKWD trafiło na jego trop. Został pojmany i wysłany do domu dziecka w Suzdalu, na wschód od Moskwy. Przed kilku laty jego córka w poszukiwaniu śladów ojca przyjechała do Suzdala. Nie zachowały się dokumenty archiwalne, ale dom dziecka nadal istnieje. „Czas jakby się tam zatrzymał. Znałam to miejsce z opowieści Taty i takie je zastałam, te same okna, kuchnia, gwar dzieci” – mówi prof. Krasowska.

    Pod Moskwą i Stalingradem

    Dom dziecka w Suzdalu, gdzie osadzono Edwarda Krasowskiego po rozstrzelaniu jego ojca i zesłaniu matki do łagru

    Edward Krasowski pisał w swym życiorysie: „Po powrocie z domu dziecka do miasta Mińsk, nie mając gdzie się podziać, dobrowolnie wstąpiłem do armii Edward Krasowski podczas służby w Bułgarii radzieckiej i wkrótce zaczęła się wojna 1941 roku…”. Skierowano go do obrony Moskwy w artylerii przeciwlotniczej, a następnie do pułku pontonowego. Jednostka ta w czasie forsowania Donu poniosła straty sięgające 80 proc. Po jej reorganizacji Edwarda przeniesiono do kolejnej jednostki, z którą uczestniczył w obronie Stalingradu, gdzie nabawił się odmrożenia i został ranny.

    Edward Krasowski podczas służby w Bułgarii

    Po wyjściu ze szpitala walczył w brygadzie pancernej na wschodzie Ukrainy, m.in. pod Krasnoarmijskiem [Pokrowskiem] i stacją Jasynuwata pod Donieckiem. Ponownie ranny, po wyleczeniu został przeniesiony do pułku rezerwowego pod Moskwę, a stamtąd do Sojuszniczej Kontrolnej Komisji w Bułgarii, gdzie służył nad turecką i grecką granicą, wyjeżdżając też do Jugosławii. Po zakończeniu wojny starał się zwolnić ze służby w wojsku, aby wyjechać do Polski w poszukiwaniu rodziny matki, gdyż poza nią nie miał nikogo, ale władze kategorycznie odmówiły. W 1946 r. został powołany do służby zawodowej w Białoruskim Okręgu Wojskowym, w 1952 r. zdał maturę i dopiero cztery lata później uzyskał zwolnienie ze służby wojskowej w stopniu starszego sierżanta.

    Łagrowa modlitwa

    Tymczasem jego matka Maria Bukowska-Krasowska po przejściu przez syberyjskie łagry została zwolniona w 1947 r. z nakazem zamieszkania w Kiejdanach i nieoddalania się od nich dalej niż na sto kilometrów. Podjęła jednak starania o wyjazd do Radomia, gdzie mieszkała jej siostra. Udało się to ostatecznie w 1952 r. Jednocześnie poszukiwała syna Edwarda. Najprawdopodobniej przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż znalazła go rok później. Wtedy też zobaczyli się po raz pierwszy od aresztowania w sierpniu 1937 r. „Tata przeżył wojnę i dalsze lata tylko dzięki modlitwie jego mamy, a mojej babci. Przez dziesięć lat w łagrze, nie miała żadnej informacji o synu, nic o nim nie wiedziała, nie znała jego wojennych losów, ale codziennie się za niego modliła” – mówi prof. Krasowska.

    Udało się im wtedy wzajemnie odwiedzić, ale dopóki był w wojsku, wyjazd na stałe do Polski nie był możliwy. Edward „od dziecka stale czuł się Polakiem i jego dążenie do Kraju nigdy nie wygasło”, choć w sowieckim paszporcie miał wpisaną narodowość „białoruską”. Polskość trwała w nim nadal, a na wybrankę swego serca szukał też Polki.

    W Krasnem u ks. Józefa Marsängera

    W Mińsku w latach pięćdziesiątych XX wieku wszystkie kościoły były zamknięte: w katedrze rozebrano wieże, a w świątyni umieszczono siedzibę klubu sportowego, w „czerwonym kościele” św. Szymona i św. Heleny urządzono kino. Dlatego miejscowi Polacy i katolicy jeździli na Msze św., nabożeństwa majowe czy różańcowe do kościoła w Krasnem, gdzie duszpasterzował jezuita ks. Józef Marsänger, wcześniej kapelan jednego z oddziałów AK w Wilnie. Mimo propozycji wyjazdu za jałtańską granicę, pozostał, aby na miejscu służyć wiernym pod sowieckimi rządami, dając jeszcze jedno niezłomne świadectwo wierności Bogu i powierzonemu mu ludowi. Przez lata represjonowany, ukrywający się, aresztowany, szykanowany administracyjnie, trwał na swym posterunku.

    Ks. Józef Marsänger SJ.

    Ludzie pokonywali setki kilometrów, aby dotrzeć do ks. Marsängera. „Z odległego o 50 km Mińska, stolicy Białorusi oraz z okolic, ciągnęły tłumy spragnionych. Wieść o człowieku z otwartym sercem, który potrafi każdego wysłuchać i poradzić w biedzie rozeszła się daleko. […] Wielu przyjeżdżało […] na nikodemowe rozmowy. Służba ludziom przez całe lata, we dnie i w nocy była ciężka, ale przynosiła też wiele zadowolenia i poczucia dobrze urzeczywistnionego kapłaństwa” – pisał o nim ks. Felicjan Paluszkiewicz SJ.

    Rodzina Krasowskich z dziećmi Stanisławem i Teresą.

    Właśnie w Krasnem wśród modlących się kobiet Edward Krasowski poznał Walentynę Erdman. Urodziła się w 1927 r. w Wysoczanach, w powiecie Łoźnieńskim, na wschód od Witebska, pracowała w Mińsku w biurze kreślarskim. Młodzi zapałali uczuciem i ks. Marsänger w sierpniu 1951 r. udzielił im ślubu. Dwa lata później, Maria Bukowska-Krasowska, mieszkająca już w Polsce, odnalazła syna. Zaczęli myśleć o połączeniu rodziny. Edward Krasowski wraz z żoną byli już zdecydowani opuścić Związek Sowiecki, aby przyjechać na stałe do Polski. Śmierć Stalina i kolejne zmiany polityczne, aż po październikową odwilż, uczyniły te plany bardziej realnymi.

    „Pośmiertnie zrehabilitowany”

    W 1957 r. Maria Bukowska-Krasowska została zrehabilitowana. Poznała też prawdę o losach swego męża. Wcześniej próbując go odnaleźć, otrzymywała urzędowe informacje, że zmarł on w obozie. Dopiero na początku stycznia 1958 r. dowiedziała się, że rozstrzelano go 9 listopada 1937 r., na podstawie fałszywych zarzutów. Po dwudziestu latach został „pośmiertnie zrehabilitowany”.

    Zaświadczenie o pośmiertnej rehabilitacji Michała Krasowskiego

    W listach do ambasady PRL w Moskwie Maria prosiła o pomoc w sprowadzeniu syna Edwarda, opisując dramatyczne losy swojej rodziny i 32 lata przeżyte w Związku Sowieckim. „Stale myślą i czynem rwałam się do rodzinnego kraju, do rodziny, ale stale odmawiano mi wyjazdu, aż nastał rok 1937, ten okrutny, niezapomniany […]. Mąż mój zginął w obozie. Życia obozu nie będę opisywać, bo polskie obywatele mieli okupację to rozumią, tylko do tego można dużo, dużo dodać. Na badaniu bicie do upadku ducha, a w obozie chłód, głód i ciężka robota w polu albo przy zwierzętach” – pisała do ambasady w kwietniu 1959 r. Po zwolnieniu z łagru miała „jedną myśl, jedno palące życzenie moje było do rodzinnego kraju się dostać i niemało zrobiłam zabiegów, na ten raz los mój był szlachetniejszy i otrzymałam prawo na wyjazd w 1952 roku […]. Obecnie już nastał zmierzch mojego życia. Mam 67 lat i to wszystko, żadnych środków do życia, rodzeństwa, krewnych, emerytury, gdyż pracowity mój wiek przeminął w Związku Radzieckim. […] Syn mój oczywiście mnie kocha i całą duszą się rwie do Rodzinnego Kraju matki swojej, lecz ile się nie starał i gdzie się nie zwracał to mu odmawiano wyjazdu”.

    Zaświadczenie o rehabilitacji Marii Bukowskiej-Krasowskiej

    „I jeśliby Wasza Matka była tak skołatana życiem”

    W kolejnym liście do Biura Pełnomocnika Rządu ds. Repatriacji PRL w maju 1959 r. informowała: „Władze radzieckie odmawiają mi, mimo że syn mój czuje się Polakiem, jako że jest urodzony z matki i ojca Polaków”. Miała nadzieję, że zgoda będzie „rekompensatą za niewinne moje męczarnie w obozie i za śmierć jego ojca, a mojego męża”. Wspominała, że ostatnio wysyłała listy do sowieckiego ambasadora w Warszawie, do premiera białoruskiej republiki sowieckiej, Nikity Chruszczowa. Wszystkie pozostały bez odpowiedzi. W korespondencji pozostawiła także swoje emocje. „Myślę Obywatelu Pełnomocniku, że mieliście albo macie jeszcze Matkę. I jeśliby Wasza Matka była tak skołatana życiem, jak ja, to czyż nie pospieszylibyście Jej z pomocą? Ja jestem matką i Polką, a syn mój Polakiem, ale przez kataklizm dziejowy zostaliśmy rozłączeni. Więc czyż uczucia Wasze nie zmiękną na prośbę moją by mi pomóc połączyć się z synem?”. I tak wysyłała co roku swe listy z Radomia.

    Podania słał również jej syn z Mińska. Pracował wtedy na poczcie, a w 1960 r. udało się mu przenieść do obsługi wagonu pocztowego kursującego między Mińskiem a Moskwą, co wykorzystywał, aby osobiście składać dokumenty w stołecznych urzędach, ale podobnie jak matka bezskutecznie.

    Dwa lata później, w 1962 r., udało się jego rodzinie przenieść do Wilna, gdyż jak głosiła wieść, tam było łatwiej Polakom zdobyć zgodę na wyjazd. W Wilnie Krasowskim urodziła się córka Teresa (jej starszy brat przyszedł na świat jeszcze w Mińsku). Po przeniesieniu do Wilna Edward Krasowski ukończył studia dziennikarskie na uniwersytecie, ale pracy w prasie nie znalazł, w grupie absolwentów był jedynym Polakiem. Zatrudnił się w gastronomii, w jednej z wileńskich restauracji.

    „Byłam dzieckiem, ale pamiętam ogromną różnicę pomiędzy Mińskiem, gdzie stale odwiedzaliśmy rodzinę, a moim ukochanym Wilnem. Mimo sowieckich rządów tam czuło się nadal Polskę. Kiedyś do restauracji, gdzie pracował tata przyszła grupa gości i zamówiła u orkiestry »Czerwone maki«, oczywiście zagrali. Na ulicach słychać było język polski, nie zamknięto wszystkich kościołów, m.in. czynna pozostała barokowa, wileńska perła – św. Piotr i Paweł na Antokolu, gdzie zostałam ochrzczona. Ale Wilno, to przede wszystkim obecność Matki Bożej w Ostrej Bramie. Do dzisiaj u Niej zaczynam każdy pobyt w tym mieście” – podkreśla Teresa Krasowska.

    Jedenaście lat zmagań o wyjazd z ZSRS

    Dopiero po jedenastu latach starań Krasowscy otrzymali zgodę na wyjazd do Radomia, gdzie przyjechali 4 listopada 1967 r. „Pamiętam jak z mamą i bratem jechaliśmy pociągiem, a tata samochodem ciężarowym z naszym dobytkiem. Do dzisiaj widzę jego strach w oczach, mimo że miał już załatwione wszystkie dokumenty. Opuszczał Związek Sowiecki, ale do końca życia – zmarł w 2017 r. i doczekał wolnej Polski i upadku Związku Sowieckiego – był w nim jakiś lęk pozostały po tak dramatycznej przeszłości” – podkreśla córka.

    Lokalne władze komunistyczne okazały dużą przychylność. Wacław Telus, przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Radomiu, nie tylko przekazał im mieszkanie, ale zapewnił zatrudnienie Edwarda Krasowskiego na stanowisku kierownika kawiarni „Stylowa” w Radomiu. Jego żona zajęła się krawiectwem. Szczęście, jakie wtedy przeżywała rodzina, studziły momenty goryczy, gdy nieraz słyszeli od miejscowych Polaków, że „ruskie przyjechali”. I nie było to coś wyjątkowego w traktowaniu naszych rodaków z Kresów, którzy pozostawili za sobą bezmiar cierpienia i upokorzeń za wierność Bogu i Ojczyźnie.

    Grób rodziny Krasowskich w Lublinie

    „Twoją metryką są twoja mama i babcia”

    PRL – ze swobodnie działającym Kościołem katolickim, z prymasem Stefanem Wyszyńskim, z Jasną Górą – był rzeczywistością nieporównywalną z warunkami panującymi w Związku Sowieckim. Wśród pamiątek po Edwardzie Krasowskim zachował się jego notes z dziesiątkami adresów, numerów telefonów, jeszcze z Mińska i Wilna. Na jednej z kartek pozostawił zapis: „Oby każde słowo Przyrzeczeń Jasnogórskich weszło w naszą krew, w nasze myśli, wolę i uczucia, w każdy czyn nasz, w całe życie narodu. Stefan Kardynał Wyszyński”. I rodzina Krasowskich tak żyła. Gdy Teresa Krasowska w 1970 r. szła do I Komunii Świętej potrzebna była metryka chrztu. Nie miała jej, bo zapis o jej chrzcie pozostał w księgach wileńskiego kościoła św. Piotra i Pawła. Dokument okazał się jednak niepotrzebny – ksiądz proboszcz powiedział jej: „twoją metryką są twoja mama i babcia”. Zawsze widział je w kościele, od kiedy zamieszkali w Radomiu.

    Ich parafią był radomski kościół św. Teresy od Dzieciątka Jezus, w którym na organach grała s. Maria Kowalczyk ze Zgromadzenia Franciszkanek Rodziny Maryi. Piękno organowej muzyki urzekało Teresę Krasowską od najmłodszych lat. Przychodziła więc na chór do organistki i najpierw podpatrywała, a potem już grała, tak że w ósmej klasie potrafiła zastąpić zakonnicę, gdy ta wyjeżdżała na urlop. Dzisiaj jako profesor muzyki Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie przekazuje swój zachwyt kolejnym pokoleniom młodzieży. Kilka tygodni temu była dyrygentem na koncercie w Rzymie zorganizowanym z okazji rocznicy wyboru papieża-Polaka, wspiera też od lat pierwsze na Litwie, wileńskie hospicjum im. bł. ks. Michała Sopoćki, założone przez siostrę Michaelę Rak oraz powstające hospicjum dla dzieci.

    Bez korzeni nie ma życia

    Teresa Krasowska nadal odkrywa i upamiętnia rodzinną historię, wędrując śladami tragicznych wydarzeń, które stały się udziałem jej przodków, od Mińska, przez Wilno, po Suzdal przeszukuje tamtejsze archiwa. Dlatego też upamiętniła swego dziadka w Kuropatach i nadal zabiega o tę pamięć. „To są korzenie nie tylko mojej rodziny, ale całych pokoleń Polaków. Trzeba pamiętać jaką cenę płaciło się za bycie Polakiem, ile polskość kosztowała na Wschodzie. Gdy podcina się korzenie, nie ma przyszłości. Taką gehennę życia można było przetrwać wyłącznie dzięki wierze i umiłowaniu Ojczyzny, całym sercem” – podkreśla prof. Teresa Krasowska i to przekazuje młodzieży, nie tylko poprzez piękno muzyki, szczególnie barokowej, ale do niedawna także przez wyjazdy na Kresy, aby dotknąć kulturowego bogactwa tych ziem wnoszonego od wieków w wiano Rzeczpospolitej. Nie zabrakło w nim muzyków o kresowym rodowodzie: od Stanisława Moniuszki z Ubiela, Ignacego Paderewskiego z Kuryłówki, Mieczysława Karłowicza z Wiszniewa, Grzegorza Fitelberga z Dyneburga, Karola Szymanowskiego z Tymoszówki, Romana Palestra ze Śniatynia po Wojciecha Kilara ze Lwowa, Jerzego Derfla z Lidy, Czesława Niemena ze Starych Wasyliszek…

    Warto żyć dla innych

    Teresa Krasowska otrzymała od swych rodziców wyjątkową lekcję: wiary i przekonania, że nie żyjemy dla samych siebie, ale że warto żyć dla innych. Gdy w 1967 r. opuszczali Wilno, w ich mieszkaniu została tylko babcia, zaprosili więc do za- mieszkania w nim proboszcza posługującego wtedy w kościele św. Piotra i Pawła, litewskiego ks. Leona Savickasa. W liście wysłanym w 1968 r. pisał: „Szczególnie dziękuję Tereni i Stasiowi za modlitwy. Niech ich Pan Bóg błogosławi, by wyrośli na dobrych ludzi, na pociechę Bogu, rodzicom i społeczeństwu”.

    Ilustracje w tekście pochodzą ze zbiorów Teresy Krasowskiej i ks. Stanisława Pożarskiego.

    Jarosław Szarek (ur. 1963) – historyk, dr, publicysta. W latach 2016–2021 prezes Instytutu Pamięci Naro- dowej. Autor książek: Wojna z narodem (2006); Czarne juwenalia. Opowieść o Studenckim Komitecie Solidarno- ści (2007); (z Joanną Szarek) Kocham Polskę. Historia Polski dla naszych dzieci (2011); Powstanie Styczniowe. Zryw wolnych Polaków (2013); 1920. Przebudzenie Polaków. Prawdziwy cud nad Wisłą (2015) i in.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Najnowsze

    Nieznana historia warszawskiej Pragi

    Praga należy do najciekawszych i najchętniej odwiedzanych przez turystów rejonów Warszawy. Ma swoją własną historię i tożsamość. Nie wszyscy...

    Zobacz także

    Skip to content