Novak Djokovic, Cristiano Ronaldo, Paulo Dybala, Kevin Durant… Co łączy wyżej wymienione postacie? To sportowcy, wybitni sportowcy, gladiatorzy światowego sportu. Bogaci, piękni, fizycznie niemalże doskonali. Inspirują, imponują, porywają tłumy. Kiedy oglądamy ich na boisku, korcie, czy parkiecie – wydają się być „niezniszczalni”. Co jeszcze ich łączy? To, że wszyscy byli lub są zarażeni COVID-19, i to, że wobec zagrożenia chorobą stali się równi wszystkim innym ludziom…
Puste trybuny, odwołane imprezy sportowe, przerwy w treningach. Całkowita izolacja osób, dla których ruch i wysiłek fizyczny jest sensem i niejednokrotnie jedynym sposobem życia. Wstrzymane kontrakty reklamowe, zamrożone wielomilionowe gaże, brak wpływów od kibiców i z praw telewizyjnych. Czy dla sportowego środowiska może być coś gorszego, coś co bardziej uderzy w życie i funkcjonowanie całej branży?
Oczywiście. Coś do tej pory nieznanego. Odczuwanego rzadko lub nigdy – strach. Nie jest to lęk przed najbliższym meczem, startem, starciem z rywalem. To strach o najbliższych, lęk o przyszłość, o zdrowie własne i swojej rodziny, i wreszcie ten nieznany do tej pory niepokój ekonomiczny. Oczywiście kwestie finansowe związane z pandemią, podnoszone przez najbogatszych sportowców, wywołują dużo emocji. Jednak giganci sportu, być może po raz pierwszy, przeżywają to, co miliony ludzi na całym świecie przeżywają każdego dnia. W obliczu pandemii, stają się zupełnie „normalnymi”, „przeciętnymi” ludźmi, którym przychodzi zmagać się z zupełnie innymi problemami niż dotychczas. Problemami, na które w świecie ogromnych pieniędzy i blasku fleszy nie było czasu i miejsca. Niewygodnie było o nich ani myśleć, ani mówić.
Koronawirus nie tyle co zmienił oblicze samego sportu, ale w szerszej perspektywie zmienił myślenie o nim. Sprawił, że zaczynają się powoli działania, które mają powodować, że sportowcy, organizatorzy, sponsorzy „zaczną schodzić na ziemię”. Nie prędko znów pojawią się transfery piłkarskie za astronomiczne kilkaset mln Euro, czy gaże sportowców szybujące kwotami w nieskończoność. Sport sam w sobie, z punktu widzenia kibica szybko się „odbuduje”. Już raz w tym roku kibice wrócili na trybuny, już raz w tym roku pensje sportowców zostały odmrożone, a rozgrywki już raz były wznowione. Bez względu na to, co przyniosą najbliższe miesiące, w szerszych ramach czasowych, sport wróci do „normalności”. Trzeba tylko wierzyć, że będzie to „normalność” w pełnym tego słowa znaczeniu, bo wirus spowodował, że przynajmniej u części sportowców, organizatorów, kibiców i sponsorów sportu zaczęło się zmieniać myślenie. Oczywiście nie chodzi tu o naiwny powrót do idei Pierre’a de Coubertin, ale postawienie granicy, której komercjalizacja sportu nie powinna przekroczyć. Obserwujmy bacznie to zjawisko, bo być może na naszych oczach tworzy się zalążek jednej z milowych zmian sportu w jego nowożytnej historii.
To wśród największych, a co ze sportem masowym?
Paradoksalnie można zaryzykować twierdzenie, że w czasie pandemii zaczęliśmy bardziej dbać o swoje zdrowie najłatwiej dostępnymi metodami (m.in. ruch). To oczywiście duże uproszczenie, bo z drugiej strony dostajemy liczne przekazy, jak izolacja społeczna negatywnie wpłynęła na życie rodziny czy zwiększyła chociażby popyt na napoje alkoholowe. Prawda jak zwykle jest gdzieś po środku. Niepodważalnym fenomenem jest to, co wydarzyło się wokół akcji #ZOSTAŃWDOMU. Aplikacje do treningów indywidualnych, trenerzy online, portale sportowe notowały rekordowe wskaźniki wzrostu zainteresowania oraz wykupu płatnych subskrypcji. Social media zostały dosłownie zalane naszymi filmami z domowych treningów. Zaczęliśmy łączyć się w grupy, wymieniać doświadczeniami, poradami co do treningu, zdrowego trybu życia, diety etc. Zaczęliśmy angażować nasze rodziny, dzieci, wymyślać coraz to nowe programy treningowe z wykorzystaniem tylko i wyłącznie sprzętu, który dostępny jest w każdym domu. To niesamowita społeczna akcja, która pokazała wszystkim, jaka siła i moc drzemie w sporcie. Nawet Ci, którzy w życiu przed koronawirusem nie mieli styczności ze sportem, w obliczu zagrożenia chcą wierzyć, że aktywność może stać się pewnego rodzaju lekiem. Jeżeli nawet nie na ciało, to z pewnością na umysł. Bez względu na to, czy sport oglądamy tylko przed telewizorem, chodzimy rekreacyjnie na siłownię czy trenujemy zawodowo, problemy związane z pandemią dotykają nas tak samo. Jedno jest pewne: sport i trening sportowy nie uchronią nas przed wirusem (choć udowodnione jest to, że wzmacniają naszą odporność), jednak łatwiej pozwalają przetrwać trudne momenty i zachować spokojniejszą głowę. Trenujmy, ruszajmy się w miarę możliwości, nawet w domu przed telewizorem… warto!
Świat sportu, zarówno masowego jak i zawodowego, zmienił się w tym roku tak samo jak inne branże, które bezpośrednio dopadły gospodarcze i społeczne efekty pandemii. Nie chodzi o to, aby na siłę szukać pozytywów, aby wyliczać pojedyncze przykłady pozytywnych praktyk w czasie, który tak uprzykrzył nam koronawirus. Ważne, aby to co się wydarzyło zarówno w sporcie zawodowym, jak i amatorskim, pozostawiło w nas konstruktywny ślad. Czy zostanie? To zależy od nas. Było kilka wydarzeń we współczesnych czasach, które zmieniły nas społecznie. W jakim kierunku potoczy się to dalej i czy tak będzie również w tym przypadku? Zobaczymy.Pewne jest tylko to, że wobec zagrożenia pandemią wszyscy jesteśmy równi.
Autor : Łukasz Budzyński